To ciekawe uczucie, kiedy twój ulubiony album zespołu wspominany jest w zdaniach typu: „Palms” jest nawet gorsze od „To Be Everywhere is to Be Nowhere”. Albo oczekuję od Thrice czegoś zupełnie innego od tych słuchaczy, albo po prostu nie interesuje mnie zabawa w „zespół-się-sprzedał-bo-gra-rocka”. Żeby każdy tak dobrze sobie radził w rockowym uniwersum jak Thrice. Kolejny zarzut to Kensrue brzmiący coraz bardziej jak Dave Grohl ze swoim zachrypniętym głosem. Grohl złym wokalistą nie jest, a sam głos nie sprawi, że Thrice nagle będą kopią jego kapeli. Zdecydowanie nie są. Wciąż grają w swoim własnym, niepodrabialnym stylu. Nawet jeśli brzmienie zostało zmiękczone na przestrzeni lat. Amerykanie jak nikt inny wiedzą, że nie można nadużywać pewnych tematów, dlatego też odniesienie do synthwave pojawia się tylko w znakomitym Only Us. Rockowy pazur miesza się z delikatnością przestrzennego refrenu w Just Breathe, w którym gościnnie wspiera Kensrue Emma Ruth Rundle. Dla urozmaicenia w Blood on Blood użyta jest harfa, co trochę jednak odstaje od całości, bo pojawia się raczej nagle i za każdym razem mam wrażenie, że przełączyłem na Yeasayer. Nie zmienia to faktu, że ta kompozycja należy do jaśniejszych punktów płyty dzięki akustycznym zwrotkom i nośnemy riffowi w refrenie. Przyznam, że na początku byłem zawiedziony tym krążkiem, ale kolejne spotkania z tą muzyką sprawiły, że dojrzałem jej atuty. Każdy utwór mógłby zadziałać jako singiel, melodie naprawdę trafiają w ucho. Nie zawsze jednak w refrenach, bo atutem The Dark są zwrotki, choć bardzo prosty refren też może się spodobać, zwłaszcza że ostatnia jego powtórka wyśpiewana jest przez fanów. Wybaczcie, ale kolejny raz, pisząc o Thrice, wspomnę o OCN, bo Everything Belongs brzmi jak najlepsze ballady tego zespołu. Lekko post-rockowe gitary i emocjonalny wokal. Oprócz melodii wybija się bas, Eddie Breckenridge to rewelacyjny muzyk, bez którego ten zespół wiele by stracił. Jest ciągle aktywny, nadaje kompozycją charakteru, a gitara elektryczna pięknie dopełnia to, co on wymyśli. „Palms” klimatem porównałbym do mieszanki „TBEITBN” i „Alchemy Index”, ze względu na więcej akustycznych elementów niż poprzednio i ponownie lekkie zmiękczenie brzmienia. Dostajemy tutaj na równi ujmujących melodii i kopiących w szczenę rockerów. Może to najbardziej kole starych fanów w uszy.