Tides From Nebula – Safehaven

★★★★★★★★☆☆

1. Safehaven 2. Knees To The Earth 3. All The Steps I’ve Made 4. The Lifter 5. Traversing 6. Colour of Glow 7. We Are The Mirror 8. Home

SKŁAD: Adam Waleszyński – gitary; Maciej Karbowski – gitary, klawisze, pianino; Przemek Węgłowski – bas; Tomasz Stołowski – perkusja

PRODUKCJA: Tides Form Nebula 

WYDANIE: 6 maja 2016 – Long Branch Records

Tides From Nebula przedstawiać nie trzeba. Od 2008 roku konsekwentnie trzęsie ziemią post-rocka zmiatając tak polską, jak i zagraniczną konkurencję. Okalająca album okładka słusznie zapowiada znaną tej formacji zdolność do budowania nieziemskich przestrzeni, które dziś zrodziły śladami elektroniki również futurystyczne balejaże. Jak sami twierdzą: Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że wydajemy kolejną płytę. Mamy za sobą emocjonujący czas pracy z wybitnymi producentami, od których bardzo dużo się nauczyliśmy. Dlatego uznaliśmy, że chcemy zmierzyć się z samodzielną produkcją nowego albumu. Proces jego powstawania był bardzo spontaniczny, bliższy temu z debiutu. Płyta jest jednak mroczniejsza i odważniejsza. Czujemy, że słychać, że nie jesteśmy już debiutantami. Co do ostatniego, to naprawdę nie wiem, skąd ta niepotrzebna skromność. Ta formacja to dziś podium polskiego post-rocka, która śmiało może iść w szranki również z innymi tuzami tego globu do czego też nawiązałem wyżej.

Kompozycja We Are The Mirror słusznie trafiła na pierwszy ogień „reklamy” prezentując powagę i rozmach coraz piękniejszych przedsięwzięć tej formacji. Muzyka jest tu rozwijana niezwykle skrupulatnie, z pomysłem na stylistyczne przejścia, z pięknymi perkusyjnymi podkreśleniami, których skromność w pozostałych kompozycjach relatywnie wobec opisywanej jednak „zawodzi”. Całość zwieńcza industrialno-elektroniczna powłoka podkreślając fakt, że pełni w ich twórczości coraz ważniejszą rolę.

Ich muzyka to wciąż bardzo duże pokłady liryki, której delikatność gaszą cięższe, acz klarowne elementy. Wszystko jest mocno wyważone. Tak jak na „Eternal Movement” (2013) pojawiały się „niepoukładane” fragmenty drastyczniejszych aranżacji i stylistycznych zmian, tak dziś „Safehaven” odnajdują swoją naturalność i aranżacyjną projekcję. Pojawiają się chociażby takie niespodzianki jak Knees to the Earth wprowadzający nas w swój świat zaskakującym klawiszowym motywem, który jednak szybko znika w tłoku bardziej harmonicznych pejzaży. Utwór sam jednak w sobie jest ciekawym przypadkiem próby zagęstwienia kompozycyjnego aranżu i jego rozwoju na mniejszej przestrzeni zarówno melodycznej, jak i rytmicznej.  

Nieco przebojowe All The Steps I’ve Made to potwierdzenie wyżej założonych wniosków, gdzie kompozycję rozwijają bardzo kameralne jak na Tides From Nebula dźwięki stłumionego staccata gitary, do której dopiero po jakimś czasie dołączają eteryczne klawisze, ostatecznie rozrzedzając atmosferę. Trochę zraziło mnie brak konsekwencji, bo niektóre elementy, tak w tym, jak i poprzednim utworze, zostają drastycznie odcinane od dalszych muzycznych konwencji, bez wyraźniejszego pomysłu na rozwinięcie, kończąc kompozycje mglistym wygaszeniem. 

Intensywne The Lifter oraz nieco industrialny Colours of Glow pachną bardziej syntetyczną elektroniką. Tempo jest tu bardziej motoryczne, do czasu kompletnego wyciszenia, z którego gitara wyprowadza znajome nam dźwięki Tides From Nebula, której syntetyczność stara się konfrontować z elementami organiki. Te zaś są punktem wyjściowym do kolejnego Traversing, który z surowego, mocno gitarowego wstępu, pięknie rozjeżdżających się gitarowych akordów gitar zawieszonych w próżni i echotycznych klawiszy wprowadza wybitną atmosferę z konsekwentnym i masywnym zakończeniem. Podobnie ujmujące gitary znajdziemy w Home, który rozgrywają intymne slideowe zagrywki.

Ten album niesie swoją siłę z poszczególnych detali. Gitara basowa w Traversing, przeszywające wokalizy w Safehaven, perkusyjne kawalkady w Knees To The Earth, ospałe melodie w Home,  czy ujmująca elektronika w The Lifter. Przykłady można mnożyć. Wszystko naprawdę jest doskonale zoperowane dopełniając kompozycje atmosferą magii post-rocka. 

Grupa coraz częściej wzorem poprzedniej płyty stara się kontrapunktować nastrój pojedynczych utworów. Tym razem jest to przedstawione jednak w mniej drastyczny sposób, który nie tłamsi ciągnącej się za utworami liryki. Ponadto, chociaż płyta płonie swoim oniryzmem, który czarował nas na albumie „Eartshine”, to chyba właściwiej byłoby porównanie warszawskiej grupy do czasów „Aura” (2009), którym zdobyli większość serc swoich fanów. Czy „Safehaven” powtórzy sukces? Nie wiem jak Wy, ale ja właśnie znalazłem swoją bezpieczną przystań, z której „odpływam” kiedy chcę.