Red Sea Winter Jazz Festival 2014 (Eilat, Isrotel Theatre, King Solomon Hall – 6-8.2.2014)

Eilat to najbardziej wysunięte na południe miasto Izraela, położone nad Morzem Czerwonym, pomiędzy Górami Synaj i Pustynią Arava. Słońce świeci tu niemal przez cały rok, a temperatury nawet zimą mogą dochodzić do 30-tu stopni Celsjusza. Plaże tego miasta rozciągają się na długości 10-ciu kilometrów, a w przybrzeżnych wodach występują przepiękne rafy koralowe, które są jednocześnie najbardziej wysuniętymi na północ rafami koralowymi na świecie. Amatorom surfingu, żagli, nurkowania, wędkowania, pustynnych wojaży, górskich wycieczek i wreszcie leżenia do góry brzuchem nie powinno zabraknąć wrażeń. A co robić po zachodzie słońca? Słuchać doskonałej muzyki w wykonaniu najlepszych zespołów świata. Takie atrakcje tylko podczas Red Sea Winter Jazz Festival!

Pierwsza edycja zimowego festiwalu nad Morzem Czerwonym odbyła się w 2011 roku, kontynuując tym samym tradycję letnich festiwali jazzowych w Eilacie, które nieprzerwanie odbywają się od roku 1987. Letnia wersja tego festiwalu corocznie ściąga około 70 tysięcy widzów. Koncerty odbywają się na zewnątrz, a liczba słuchaczy nierzadko dochodzi do 2,5 tysiąca na jeden koncert (9-10 koncertów dziennie). Zimowa wersja festiwalu jest zdecydowanie bardziej intymna i przez to nie mniej interesująca, szczególnie dla tych, dla których ponadczterdziestostopniowe letnie upały byłyby nie do zniesienia. Jednak mimo wszystkich tych aspektów o jakości tego typu imprezy decydują przede wszystkim występujący na niej muzycy, którzy podczas tegorocznej, czwartej edycji festiwalu, reprezentowali najwyższą artystyczną jakość. Zadbał o to Dubi Lentz, dyrektor artystyczny festiwalu, którego celem było zorganizowanie nie tylko dobrego festiwalu jazzowego, ale przede wszystkim dobrego festiwalu muzycznego. Program festiwalu był więc bardzo eklektyczny i w zasadzie każdy miłośnik muzyki mógł tam znaleźć coś dla siebie. Obok wybitnych izraelskich artystów prezentujących charakterystyczny bliskowschodni styl gry podczas 3-dniowej imprezy mogliśmy usłyszeć także argentyńskie tango, hiszpańskie flamenco, utwory oparte na tradycji etiopskiej, wschodnio-europejskiej czy też północno-afrykańskiej. Polskim akcentem był występ tria Możdżer Danielsson Fresco, którzy ku uciesze wielu zagrali podczas tego festiwalu dwukrotnie!

Koncerty odbywały się w dwóch salach koncertowych. Pierwsza z nich to Isrotel Theatre znajdująca się w Royal Garden Hotel i mieszcząca sześciusetosobową widownię. Druga to King Solomon Hall w King Solomon Hotel, która mogła pomieścić czterysta osób. Każdego dnia festiwalu odbywało się 5-7 koncertów (niektórzy artyści grali dwukrotnie), które wieńczone były tradycyjnym jam session w pobliskim klubie Mike’s Place. Co ciekawe, festiwal ten zorganizowany został bez wsparcia sponsorów, a wszystkie fundusze pochodziły m.in. z: Urzędu Miasta Eilat, Ministerstwa Finansów, Ministerstwa Kultury, Portu Eilat i Stowarzyszenia Hoteli tego miasta.

Eldad Zitrin (fot. Rita Pulavska)

Eilat to miejscowość zaledwie pięćdziesięciotysięczna, więc publiczność owego festiwalu składała się głównie z przybyszy z większych miast Izraela, głównie z Tel Avivu. Turystów zagranicznych najliczniej reprezentowali Rosjanie, dla których Eilat to jeden z ulubionych nadmorskich kurortów. Festiwalowi towarzyszyły również warsztaty muzyczne, które prowadzili: Luisa Sobral (wokal, gitara), Zohar Fresco (instrumenty perkusyjne), Larry Coryell (gitara) oraz Juan Carmona (gitara). Katalizatorem festiwalowej atmosfery były conocne jam session, na których zaprezentowali się niemal wszyscy artyści grający podczas festiwalu, a także wielu innych znakomitych muzyków z różnych części Izraela. Nic więc dziwnego, że Mike’s Place był klubem niezwykle popularnym. Jeśli ktoś chciał zamienić kilka zdań z grającymi podczas festiwalu artystami czy też jego organizatorami, to było to miejsce, w którym po prostu trzeba było być. Poziom muzyczny podczas jam session był niezwykle wysoki, także nawet najlepszym muzykom czasami było ciężko dostać się na scenę. Publiczność nikomu nie szczędziła gorących owacji, a wszystko tak do późnych godzin nocnych.

Szczepienie kultury estetycznej i urabianie charakteru społeczeństwa za pomocą podniosłych wrażeń artystycznych nie jest rzeczą łatwą, zwłaszcza jeśli jest się tak młodym artystą, jak pochodzący z Izraela 26-letni pianista Uriel Herman. Sądząc po koncercie jego kwintetu (Avri Borochov – kontrabas, Matan Assayag – perkusja, Leat Sabbah – wiolonczela, Uriel Weinberger – instrumenty dęte drewniane) wykonawca ten zabiera się do tej cywilizacyjnej misji bardzo poważnie. Program koncertu był bardzo urozmaicony stylistycznie. Pojawiły się między innymi bardzo udane wersje utworów takich zespołów, jak Radiohead oraz Nirvana, której Smells Like Teen Spirit jeszcze nigdy nie brzmiał bardziej orientalnie. Prawdziwy majstersztyk! Inne oblicze zespołu ukazał nam duet fortepianu i wiolonczeli, inspirowany twórczością jednego z najwybitniejszych izraelskich poetów – Yehudy Amichaiego. Utwór ten (tytuł zapowiedziany po hebrajsku, więc nie udało mi się go zanotować) miał wyjątkowo klasyczny charakter z silną charakterystyką melodii i zręcznym rozłożeniem jej na głosy w poszczególnych instrumentach.

Uri Gurvich (fot. Rita Pulavska)

Doskonałe wrażenie zostawił po sobie również występ izraelskiej aktorki i wokalistki Irit Dekel oraz Eldada Zitrina, kompozytora, aranżera, a zarazem wokalisty i akordeonisty. Na repertuar składały się znane standardy jazzowe z lat 20., 30. i 40. zaaranżowane na styl bliskowschodni, przez co granica pomiędzy muzycznym wschodem i zachodem została w znacznym stopniu zatarta. Wpływ na to, obok znakomitej aranżacji, miało też umiejętne zastosowane instrumentarium. Duet Dekel – Zitrin do współpracy na scenie zaprosił takich muzyków, jak: Erez Mounk (instr. perkusyjne), Yonni Dror (instrumenty dęte drewniane), Gilad Ephrat (kontrabas), Amir Alaev (kanun), Fadel Manna (skrzypce). Efektem tej kompilacji była zupełnie nowa jakość, która chyba na każdym mogła zrobić spore wrażenie. Wykonania takich standardów, jak: You Don’t Know What Love Is, Skylark, Weelow Weep For Me, Blues in the Night udowodniły, że pamięć o standardach w szerokim tego słowa znaczeniu nie przemija. Albowiem nic lepiej nie trafia do odbiorcy niż coś, co już dobrze znane jest z przeszłości i podane zostaje w nowej, odpowiadającej rzeczywistości formie.

O najwyższym poziomie izraelskich artystów świadczył również koncert kwintetu saksofonisty Uri Gurvicha (Katia Toobool – fortepian, Ori Dakari – gitara, Gilad Abro – kontrabas, Ronen Itzik – perkusja). Mieszkający na stałe w Nowym Yorku saksofonista zaprezentował materiał ze swojej najnowszej płyty „BabEl” i jak sugeruje sam tytuł płyty, muzyka którą usłyszeliśmy podczas tego koncertu zainspirowana była zarówno północno-afrykańskimi rytmami, bliskowschodnimi melodiami, jak i typowo jazzową harmonią. Trudno było nie oprzeć się wrażeniu, że Gurvich poprzez swoją muzykę stara się zabrać słuchaczy w te wszystkie odległe zakątki świata, którymi inspirowana jest jego muzyka. Szczególne wrażenie zrobił utwór Scalerica de Oro oparty na tradycyjnej pieśni sefardyjskich Żydów pochodzenia hiszpańskiego, śpiewany przez samego Gurvicha w ich języku Ladino. Utwór ten tradycyjnie wykonywano zazwyczaj podczas uroczystości zaślubin, aby życzyć pannie młodej szczęścia na nowej drodze życia. Porywający występ tego kwintetu był z pewnością jednym z najlepszych podczas całego festiwalu!

Larry Coryell (fot. Rita Pulavska)

Za największą gwiazdę festiwalu powszechnie uznawano legendarnego amerykańskiego gitarzystę Larry Coryella, który wystąpił w towarzystwie kwintetu Juana Carmony (Domingo Patricio – flet, Didier Del Aguila – kontrabas, El Bandolero – instr. perkusyjne, Carlos de Jacoba – gitara). Carmona to artysta niemniej legendarny niż Coryell, szczególnie dla tych, którzy fascynują się muzyką flamenco. Koncert ten przyniósł słuchaczom muzykę realizowaną z taką dokładnością techniczną, takim wyrazem i polotem, że wykonanie poszczególnych utworów można by nazwać idealnym i niezrównanym. Dotyczy to zarówno solowych utworów w wykonaniu Coryella (Bolero, Love Is Here To Stay), duet Coryell – Carmona (Besame Mucho), jak i tych w wykonaniu całego zespołu, kiedy to styl flamenco był najbardziej wyraźny. Aby wydostać na wierzch piękno tego stylu trzeba być wirtuozem pierwszej wody, czego obydwu solistom nie sposób odmówić. Niemniej jednak bogata ornamentyka oraz błyskotliwa faktura nie zatarły hiszpańskiego charakteru, który w zdecydowanym rytmie przebijał się od początku do końca poprzez kaskady brawurowej gitarowej techniki. Sala Isrotel Theatre wypełniona była wreszcie po brzegi, a koncert zakończył się owacją na stojąco. Jak najbardziej zasłużenie.

Latynoskich brzmień na tym festiwalu było jednak więcej, a wrażeń z nimi związanych nie mniej. Na scenie King Solomon Hotel pojawił się bowiem argentyński zespół Escalandrum (Daniel Piazzolla – perkusja, Mariano Sivori – kontrabas, Martin Pantyrer – klarnet basowy, saksofon barytonowy, Nicolas Guerschberg – fortepian, Damian Fogiel – saksofon tenorowy, Gustavo Musso – saksofon sopranowy i tenorowy). Liderem tego sekstetu jest Daniel Piazzolla, wnuk słynnego bandoneonisty Astora Piazzolli, bodajże najsłynniejszego argentyńskiego artysty i twórcy tanga nowoczesnego, tzw. „tango nuevo”. Jak się okazuje „niedaleko pada jabłko od jabłoni”, gdyż zespół młodego Piazzolli zaprezentował muzykę, z której sławny dziadek zapewne byłby dumny. Repertuar pochodził z dwóch płyt: Vertigo oraz Piazzolla Plays Piazzolla, z której usłyszeliśmy takie kompozycje jak: Libertango i Oblivion. Te i reszta zaprezentowanego materiału odznaczały się charakterystycznym dla tanga wyraźnym rytmem, specyficznymi dla tego tańca glissandami, dysonującą chromatyką i typową w tangu atmosferą melancholii. Wszystko podane w jazzowej otoczce, z zapierającymi dech w piersi improwizacjami poszczególnych artystów. W muzyce Escalandrum była buta, energia i ten odcień rzewności, który Argentyńczykom, rubasznym nawet w tańcu, pozwala być słodkimi.

Kontynent afrykański reprezentował kwartet młodego etiopskiego pianisty Samuela Yirgi (Nathaniel Tesemma – perkusja, Fasil Wuhib – kontrabas, Zekarias Getahun – gitara). W muzyce kwartetu na szczególną uwagę zasługuje błyskotliwość efektów rytmicznych. Podczas swoich rozbudowanych partii solowych Yirga do tego stopnia eksponuje rytm jako podstawowy środek formujący jego solo, że momentami wydawać by się mogło, że sposób jego gry nie odbiega znacząco od metody gry na membranowych instrumentach perkusyjnych. Mimo że muzyka kwartetu oparta jest na typowo jazzowej tradycji, wykorzystuje ona etiopskie skale muzyczne, a nawet dialekt (w jednym z utworów Yirga śpiewa). Warto podkreślić, że jeden z utworów zadedykowany został dla niedawno zmarłej etiopskiej wokalistki Asnakech Worku, która była ikoną dla wielu etiopskich artystów.

Możdżer Danielsson Fresco Trio (fot. Rita Pulavska)

Nie od dziś wiadomo, że trio Możdżer Danielsson Fresco to znakomicie współpracujący ze sobą kolektyw. Każdy z członków tria wykonuje „przydzielone” mu zadania, których suma tworzy niezwykły charakter tej muzyki. Większość kompozycji, które izraelska publiczność miała przyjemność usłyszeć podczas dwóch koncertów tego tria, pochodziła z ich ostatniego albumu o dosyć swojsko brzmiącym tytule „Polska”. Nie zabrakło również starszych utworów, jak: Incognitor, Linden, Asta, Eden czy też Suffering, które dla licznej rzeszy fanów tego bandu już dawno zyskały status przeboju. Mimo że repertuar ten zawierał wiele kompozycji bardzo nastrojowych, Możdżer, Danielsson i Fresco nie pogubili się w liryzmie, ale doskonale panowali nad szeroką skalą subtelnych stopniowań. Ich muzyka nie apelowała do sugestii poetyckich, ale posiadała poezję, nie targała nerwami słuchacza, ale sama posiadała nerw – nerw muzyczny! Nie sposób tu wyróżnić żadnego z tych artystów, gdyż Polak, Szwed i Izraelczyk na scenie stanowili monolit. Jakość i sens dobywanych dźwięków stanowiących wypadkową przenikania się trzech artystycznych osobowości sięgała nie tylko jazzowego zenitu, ale była także mistrzostwem muzycznym w ogóle. Mimo że muzycy ci grają ze sobą z przerwami około dziesięciu lat, muzyka którą wykonują zawsze imponuje świeżością i wielką inteligencją. Wyrafinowana melodyka i ogromna ekspresja połączona z klarownością przekazu zyskały poklask audytorium w Isrotel Theatre bez najmniejszego problemu i bez jakiejkolwiek przymilnej kokieterii.

Anat Fort (fot. Rita Pulavska)

Gra w duecie stanowi poważne wyzwanie, lecz jednocześnie niesie ze sobą ogromne możliwości i tylko od umiejętności muzyków zależy, czy ograniczenia te staną się dla nich barierą czy inspiracją. Koncert duetu Anat Fort (fortepian) i Amos Hoffman (oud, gitara) jest doskonałym przykładem na to, jak kreatywnie można wykorzystać potencjał tak małego składu. Wrażliwy i pełen koncentracji styl gry dwojga izraelskich artystów pozwolił zbudować charakterystyczne, spójne brzmienie duetu, w ramach którego muzycy z łatwością doświadczonych twórców kreowali różnorodne klimaty i nastroje. Owych klimatów podczas koncertu było bardzo wiele, bowiem usłyszeć mogliśmy zarówno znane i lubiane standardy jazzowe, jak: Stella by Starlight czy Straight No Chaser, autorskie kompozycje obydwojga artystów z bardzo wyraźną bliskowschodnią nutą, a także jeden, szalenie ciekawy utwór modernistyczny w pełni tego słowa znaczeniu. Anat Fort i Amos Hoffman to artyści cieszący się międzynarodową sławą i uznaniem, jakkolwiek koncert ten był jednak ich pierwszym wspólnym występem publicznym, przygotowanym specjalnie na ten festiwal i zarazem tę imprezę wieńczący.

Eklektyzm ostatniego aktu festiwalu był również doskonałym podsumowaniem tej imprezy, która z założenia miała być eklektyczna i taka też była. Czy pomysł na zorganizowanie festiwalu łączącego elementy i treści z różnych stylów okazał się trafny? Nie wątpię, że każdy po przeczytaniu tej recenzji odpowiedź na to pytanie bez problemu udzieli sobie sam.

Galeria zdjęć: www.laboratoriummuzycznychfuzji.com/galeria