Długo zbierałem się z opisaniem wrażeń z koncertu „All Your Life – A Tribute to The Beatles” i spotkania z samym Alem Di Meolą. Tej postaci znawcom jazzu nie trzeba przedstawiać. Grał z największymi. Legendarne duety i tria. Wystarczy powiedzieć, że wymienia się go obok gigantów gitary, Johna McLaughlina i Paco de Lucii.
Przed rozmową w Klubie Progresja mistrz najpierw zamawia kawę z dużą ilością cukru. W ręku zagniata skórzaną zośkę, w ten sposób rozgrzewa lewą dłoń przed swoim występem… I tak! Właśnie tak, przed chwilą uścisnąłem rękę, która potrafi zagrać na gitarze dosłownie wszystko. Helleluyeah! Ale chwileczkę, spokojnie, o czym to my mieliśmy? O The Beatles?!
Według Ala Di Meoli Beatlesi zadziwili świat. Jako 9-letni chłopiec usłyszał I Wanna Hold Your Hand i dokładnie pamięta, jak urzekła go łatwość, chwytliwość tego i kolejnych hitów. I to, jak rozwinęli się na przestrzeni lat, jak eksperymentowali z tworzeniem dźwięku. Lennon i McCartney byli geniuszami. Posiadali niesamowity dar kompozycji. Dodatkowo motywowała ich wzajemna rywalizacja. Gdy nagrali „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band” (1967 – przyp. aut.) i po raz pierwszy to usłyszałem, totalnie odleciałem! To, co zrobili jako zespół jest dla mnie magiczne.
Ostatni album Ala Di Meoli „All Your Life – A Tribute to The Beatles” (2013) został zarejestrowany w legendarnym studiu na Abbey Road. To było wspaniałe przeżycie, czułem się jakbym wrócił do czasów dzieciństwa i wybrał się do Disneylandu… Czułem dokładnie ten sam rodzaj dreszczy, jakie czują dzieci, gdy wchodzą do ulubionego sklepu z zabawkami. Podczas nagrań używaliśmy tego samego sprzętu, co Beatlesi. Moje marzenie się spełniło.
Czy miał jakiś klucz doboru utworów na płytę? Otóż wybrał te, które pozwalają mu na rozbudowane arpeggia i zabawę rytmiką, która jest jego obsesją. Niektóre z nagrań były dla mnie bardzo dużym wyzwaniem, np. Penny Lane. W każdym z utworów jest również coś ode mnie i moje solo. Chciałem, żeby utwór był rozpoznawalny, starałem się zachować linię melodyczną i jednocześnie nadać mu nową rytmikę.
W Warszawie Di Meola oddaje hołd kwartetowi z Liverpoolu po raz drugi. Jednak aranżacje z poprzedniego roku postanowił nieco zmienić. Tym razem zabrał w trasę dodatkowego perkusistę – Rhaniego Kriję oraz pianistę – Mario Parmisana. Oprócz nich wystąpili również Kevin Seddiki – gitary, Peter Kaszas – perkusja. Zabrakło więc wyłącznie sekcji smyczkowej oraz akordeonu.
A teraz przyznam się bez bicia. Z premedytacją wybrałem się na ten koncert bez słuchania nowych aranżacji. Album znam. A teraz uznałem, że skoro tribute, to tribute. Mistrz gra mistrzów, pełen luksus… A mimo to, moja ekscytacja była podszyta również pewną obawą. Bo tak jak każdy słuchałem Beatlesów tysiące razy. Bo tak jak każdy mam mnóstwo skojarzeń. Prostota, luz, teksty, melodie, które tak dobrze się nuci pod nosem! No, ale co z tym zrobi genialny, ale jednak milczący na scenie wirtuoz gitary?
Di Meola zabiera Beatlesów do swojego świata. Jednak nie pozwala im poczuć się jak królom. Ich powszechnie znane melodie służą jako tematy wyjściowe do wirtuozerskich, pełnych elegancji dekoracji przygotowanych przez mistrza.
W trakcie koncertowej przerwy spotykam znajomych, pytam, jak im się podoba? Oni odpowiedź mają jasną – muszą się zbierać, zaraz swój koncert w Cafe Kulturalnej rozpocznie Mazolewski Quintet i nie chcą się spóźnić. A ja zdecydowanie zostaję. I wiem, że nie będę żałować. Ten koncert jest pięknym wyrazem wdzięczności. A efekt Czwórki z Liverpoolu wydaje się nie mieć granic muzycznych ani czasowych. Hołd Di Meoli jest tego świetnym przykładem.
PS Mamy też ploteczkę – Progresja będzie gościć więcej jazzu dużego formatu. I to z pewnością są bardzo dobre wieści.