Rok 2017 był bardzo obfity. Praktycznie każdego miesiąca pojawiało się kilka albumów, nad którymi warto było pochylić się trochę dłużej. Trzeba przyznać, że i polskie podwórko nie odstawało i wydało kilkanaście świeżych i interesujących krążków. Pewnie o większości z nich przeczytać będzie można w naszym corocznym podsumowaniu w ramach szóstych już Rozmów w amoku. Póki co, pozwoliłem sobie zagospodarować metalową część naszej rodzimej sceny muzycznej i wybrałem, według mnie, 12 najciekawszych muzycznych zjawisk / albumów / wykonawców. Mam nadzieję, że Was to zestawienie zaciekawi, sprowokuje do rozmów, a przede wszystkim zmusi do posłuchania i wyrażenia własnych opinii. Kolejność (chyba) przypadkowa. A więc zaczynamy!
12. In Twilight’s Embrace – Vanitas W zasadzie można powiedzieć, że to, co prezentują na tym krążku Poznaniacy, to kwintesencja nowoczesnego black metalu z solidnymi skandynawskimi korzeniami. Maczając swoje gryfy i gary w black metalu, zespół stawia na przestrzeń, dając wytchnienie od łupanki nieoczywistymi, lecz świadomie użytymi, melodiami. Precyzyjne umieszczenie ich w napakowanej od chłodu i agresji pełnej intrygujących momentów warstwie muzycznej, prowadzić może słuchacza w kierunku, który obrała Mgła, która przez parę ostatnich lat stała się u boku Behemotha i Vadera naszym głównym towarem eksportowym. Teraz czas na nich.
11. Death Like Mass – Jak zabija diabeł Gdyby ktoś poprosiłby mnie bym pokazał mu piekło, spytałbym, ile ma czasu. Czy 5, czy 14 minut. Gdyby wybrał opcję pierwszą pokazałbym mu zaprzysiężenie nowego rządu, nowego premiera ze starymi ministrami PiS. Jeśli jednak opcję drugą, załączyłbym trzyutworową epkę „Jak zabija diabeł”. Niech nie zwiedzie was ta cielistoróżowa okładka. Trzy absolutne killery, pełne piekielnego jadu i autentycznego zła. Kontynuacja „Krętych dróg” jest zdecydowanie mniej zachowawcza, jest bardziej, gorzej i obficiej i, co najważniejsze, czuć, że to wszystko jest na serio. To, co wyróżnia ten album, to ciągła chęć poszukiwania zmian. Krzyki, zawodzenie, inwokacje, zmienne tempa – czyste heretyckie szaleństwo.
10. Wędrowcy~Tułacz~Zbiegi – Korpus czechosłowacki Projekt Wędrowcy~Tułacze~Zbiegi dowodzony jest przez Sarsa (bardziej kojarzony jako basista Furii). To, co trio Sars, Szturpak, Maryj prezentuje na tym wydawnictwie, metalem nie jest i w porównaniu do poprzedniego albumu i pierwszej epki wolta stylistyczna, którą tutaj słyszymy, spowodowała dość chłodne przyjęcie ze strony słuchaczy Wędrowców… W mojej ocenie całkiem niesłusznie. Porzuceniu groteski i melancholii znanych z poprzednich wydawnictw na rzecz historii o zwiedzonych nadziejach, bezsilności i kursu na cokolwiek opakowanych w lekkie melodie i mnogie odniesienia i paralele do polskich klasyków jest niezwykle ujmującym strzałem w dziesiątkę. 9. Widziadło – Void Album z pogranicza kosmicznego, atmosferycznego, pełnego głębi black metalu okraszonego niezliczoną ilością ambientowych wstawek. Rozpoczynamy od intensywnego blacku z wrzaskliwym wokalem w Gateway, by stopniowo z każdą kolejną kompozycją płynnie przenosić się w skrajne przeciwieństwo. Kończąca album kompozycja, jak to w zwyczaju na takich albumach, jest pigułką tego, co do tej pory słyszeliśmy. Album „Void” dowodzi, że black metal jest ciągle podatnym na eksperymenty gatunkiem i trzeba przyznać, że kiedy na te eksperymenty ma się pomysł, to słuchacz dostaje w ręce jedne z najciekawszych wydawnictw danego roku.
8. Nocny Kochanek – Zdrajcy metalu Kiedy nazywali się Night Mistress, w zasadzie nikt nie chciał ich znać i słuchać, a dane to było głównie tym, którzy mieli przyjemność oglądać kreskówkę „Kapitan Bomba”. Tegoroczny album jest drugim wydawnictwem warszawskiego zespołu, na które składa się dwanaście melodyjnych heavy metalowych utworów w stylu tuzów tego gatunku. Teksty, jak na debiucie, prześmiewcze i dwuznaczne z ogromną dawką dystansu do prezentowanej subkultury. Nie wiem, jak długo jeszcze będzie hype na Nocnego Kochanka, ale póki co hajs się zgadza, a kluby są wyprzedane. Bez cienia wątpliwości fenomen na scenie.
7. Coma – Metal Ballads vol. 1 Po beznadziejnej płycie „Yu coś tam”, Coma prezentuje wreszcie znośny album. Ba, więcej, to jest album, który momentami zachwyca i przywodzi na myśl stare dobre czasy. Kto by pomyślał, że dołączenie klawiszy może tak odświeżyć konwencję i formułę zespołu, który znów tryska energią i czerpie frajdę z grania, dając ją też słuchaczom. Oprócz melodii i pomysłów, bardzo podobają mi się te rozpolitykowane teksty, w których u Roguckiego co chwilę padają słowa klucze, tak często używane w debacie publicznej ostatnich lat. Album zaśpiewany, a nie przegadany jak ostatnim razem. Odwołane, Odniebienie, Cukiernicy, Snajper, Uspokój się wciąż brzmią mi w uszach.
6. Saule – Saule Debiutancki krążek zespołu z Sosnowca, wpisuje się idealnie w trendy, które królują obecnie w post metalu. Siedem kompozycji tworzący atmosferę chłodu i osamotnienia, coś w sam raz dla fanów Blindead. Debiut solidny, ale coś mu nadal brakuje, dwa utwory można było śmiało wyrzucić z tracklisty. Po prostu panowie muszą jeszcze nad tymi ambientowymi przerywnikami i szumami popracować. Muzyka nieszablonowa i w trakcie słuchania nie nudzi się, choć na tle już funkcjonujących zespołów nie wnoszą oni nic nowego. Ale pierwsze koty za płoty i moją dziką kartę dostają, bo uważam, że drugim krążkiem dołożą do pieca tak, że spadną nam kapcie.
5. Thaw – Grains Kolejni reprezentanci Sosnowca w mojej liście. Thaw od dawna jest „na moim celowniku” i z zapałem sprawdzam ich kolejne wydawnictwa. Czy ich czwarty album czymś się wyróżnia od poprzednich? Zaczyna się tak, jak już przyzwyczaili, ścianą dźwięków i ostrych wokali, ale z biegiem czasu na pierwszy plan ten krążek wystawia oszczędność i dużą przestrzeń kompozycji. Metalowa muzyka łączy się z przestrzennymi pasażami klawiszowymi, z burczącym dronem. Esencją „Grains” są niedopowiedzenia, poczucie niepokoju i niezrozumienia, które muzycy idealnie przemycają na tegorocznym albumie. 4. Decapitated – Anticult No i dobrze, mówcie sobie, co chcecie, fakt, że mają problemy i są na cenzurowanym, wcale nie oznacza, że trzeba ich przekreślać czy w ramach poprawności zapomnieć o nich w tegorocznych podsumowaniach. „Anticult” to siódme wydawnictwo krośnieńskiej maszynki. Na ten album składa się osiem utworów, niezwykle dopracowanych, precyzyjnych, które dzięki swojej rozbudowanej strukturze, ciekawym przejściom i naprawdę mistrzowskim riffom nie pozwalają znudzić się człowiekowi tym krążkiem. Album wydany został w lipcu, a ja z wielką chęcią do niego wracam. Album klasy światowej i to świetnie, że brzmi on poza granicami naszej ojczyzny.
3. Mord’A’Stigmata – Hope 17 lutego 2017 roku przyniósł czwarty pełnowymiarowy album zespołu z Bochni. Dyskusja nad tym, czy zespół jest wciąż tworem black metalowym, jest raczej dyskusją jałową. „Hope” pokazuje powolną ewolucję zespołu, muzyka stworzona na potrzeby tego krążka jest pełna dźwiękowych krajobrazów, bujnych i klimatycznych. Często wydaje się melancholijna i filmowa, w dziwny sposób osobista, intymna i ogromna jednocześnie. Piosenki są długie, tylko jedna z czterech ma mniej niż 11 minut. „Hope” to album majestatyczny i nomen omen pełen nadziei. Jest to album idealnie skrojony na dzisiejsze czasy. Właśnie takich albumów nam potrzeba. Pozycja obowiązkowa.
2. Biesy – Noc lekkich obyczajów Biesy to projekt PR, Stawrogina z Odrazy i MP z Outre, który wydał fenomenalną płytę. Boli mnie myśl na temat określania Biesów jako projektu, bo to rodzi w głowie myśl, że to takie jednorazowe przywalenie. Biesy prowadzą nas w najciemniejsze zakątki krakowskiego Kazimierza, brudne, obskurne, podrapane podwórka, piwnice i knajpy, a jednocześnie w najdalsze odmęty ludzkiego umysłu, gdzie zasiedliło się przekonanie o zbliżającej się śmierci i bezsensowności egzystencji opartej na okazjonalnym upijaniu się, związanym z takimi a nie innymi okolicznościami społecznymi. Świetne brzmienie i klimat mroczny i kinematograficzny.
1. ROSK – Miasma Właściwie nie mogło być inaczej. Ten album zdruzgotał mnie już przy pierwszym odsłuchu, potem każde kolejne słuchanie niszczyło mnie jeszcze bardziej. Absolutna perfekcja w każdym calu, cztery wspaniałe perełki spod znaku Post Black Metalu, Atmospheric Metalu. Osobiście nie potrafię się do niczego doczepić, bo ten album choć wydany 11 stycznia, wciąż mnie zaskakuje, wciąż mam frajdę ze słuchania tych kompozycji, a każdy odsłuch krążka warszawskiej formacji napawa mnie coraz większą dumą. Zresztą z każdego z powyższych krążków jako słuchacz jestem dumny. Nasza scena metalowa ma się wyśmienicie i oby tak dalej.