IV Zammara Jazz Festival (Centro di Aggregazione Giovanile, Scordia – 28.09-01.10.2017)

No tego to się nie spodziewałem! Jazz w moim mieście? Co?! To już czwarta edycja? Ok! Ktoś mi właśnie wytłumaczył, że trzecia edycja odbyła się kilka lat temu tuż przed moją przeprowadzką także ta ostatnia była moją dziewiczą i nie mam oznak Alzhaimera. W samą porę na reanimację! Scordia to w Sycylii taki regionalny artefakt, kiedyś znana przynajmniej ze słynnego studia nagrań Sonoria Vincenzo Cavalli, do którego zjeżdżało się wielu dziś znanych artystów. Miasto obecnie kulturalnie podupadło, dlatego cieszy fakt, że organizatorzy z organizacji Zammara starają się ten marazm przełamać, a przecież włoska scena wstydzić się bynajmniej nie ma czego, co też udowadniam wieloma relacjami z festiwalu w Katanii. Wprawdzie, do Scordii gwiazdy tak wielkiego formatu nie przyjechały, ale było na czym zawiesić ucho!

Przełamać się wszystkim z pewnością nie było łatwo. Festiwal pierwszego wieczoru otwierało trio Carlo Cattano – artysty urodzonego w pobliskim mieście, ale z międzynarodowym doświadczeniem, zwłaszcza pod względem stworzonych ścieżek filmowych. Ten wieczór był poniekąd testem dla publiczności. Czekał ich bowiem koncert pełen eksperymentalizmów, bitnikowskich rytmów oraz folkloru odwzorowywanych na tle rytualnych wręcz improwizacji oraz etnicznego rozmachu ekspresji. Trio miało gorsze i lepsze momenty, ale jedno czego nie można im odmówić to emocje, które towarzyszyły im podczas całego wieczoru.

Carlo Cattano Trio

Ażeby nie przestraszyć wszystkich tak bardzo wyrachowaną formą jazzu organizatorzy drugiego wieczoru zaprosili na scenę Cristofaro-Burgio-Tringali Electric Mood. Trio to jednak uderzyło audiencję mocno niezobowiązującą formą mainstreamu ze szczególnym zwróceniem uwagi na precyzję, idealnie wyliczone kontrapunkty oraz świetne melodie. Być może wpływ na tak ciepłe przyjęcie tego projektu miał fakt, że zespół pokusił się o wiele znanych coverów takich artystów jak John Scofield, Bill Friesel & Jim Hall, Duke Ellington, Micheal Brecker, Dizzy Gillespie oraz zjawiskowa wersja coltrane’owskiego Naimy. Deser? I Feel Good Jamesa Browna. Tego wieczoru nikt w złym humorze wyjść nie mógł. Na uwagę w szczególności zasługuje dobitne brzmienie saksofonu Gaetano Cristofaro oraz żywiołowość i klawiszowy futuryzm Seby Burgio. Zespół tego wieczoru miał w rękawie niezliczoną ilość asów w instrumentach. O ich wszechstronności niech potwierdzi również – o ile wierzyć pogłoskom – fakt zebrania składu na parę godzin przed koncertem. Wybrnęli wyśmienicie – chociaż bardzo… standardowo.

Seby Burgio oraz Gaetano Cristofaro

O wiele bardziej innowacyjne okazało się trio Paolo Sorge’a. Gęsty groove i mikroskopijna ilość elementu melodii. Koncert ten zdobiła precyzja oraz rytmiczna wirtuozeria, której rolę niejednokrotnie przejmowała nawet sama gitara Sorge’a. Cierpliwość była jednak przy słuchaniu tej formacji cnotą, bo ekspozycje punktów kumulacyjnych wieńczyły poszczególne elementy wspaniałymi harmonicznymi rozwiązaniami skrupulatnie pełzającymi między gęstwiną anachronicznych solówek. Czy publiczność była przygotowana na tak zaawansowaną abstrakcyjnie muzykę? Mnie od razu kupił swoimi aberracjami i balansowaniu na cienkiej linii free jazzu. Muzyka może nie dla wszystkich, ale dla audiofilów to studium do wielu fantastycznych i nieprzewidywalnych „researchów”!

Paolo Sorge

Emanuele Primavera Quartet to równie miła niespodzianka, która do swojej koncepcji muzycznej dodała sporą dozę liryczności. Tę próbowano kontrastować trąbką Alessandro Prestiego oraz energią lidera kwartetu.  Muzyki ich nie charakteryzuje spora ilość kontrastów, ale precyzyjna linia rozciągania aranżacji, która nie atakuje słuchacza sensacyjnymi zwrotami akcji, ale zaprasza do adaptacji wobec płynnie kształcących się rozwiązań i chociaż słuchacz może dość łatwo przewidzieć ciąg wszelkich rozwiązań to jednak miło było się temu po prostu tak naturalnie… oddać. Cztery dni pełne wrażeń. Biorąc pod uwagę rangę miasta – festiwal na wyśmienitym poziomie, zwłaszcza rozważając fakt kilkuletniej przerwy. Co mnie zdumiało to to, że organizatorzy nie silili się na zaproszenie „jazzowej popkultury” w celu szybkiej popularyzacji wydarzenia. Wbrew wszelkich oczekiwaniom artyści wiązali się wszak z szeroko pojęto sceną innowacji i eksperymentalizmów. Nie wszystkim tak ciężka aranżacyjnie muzyka jest po drodze, a mimo to społeczność, jakby na upartego i jakby z ciekawości, trwała dzień w dzień z chęcią przełamania kulturalnego impasu tego miasta. Cóż, podróż tysiąca mil zaczyna się od jednego kroku. Być może Scordia postawiła właśnie ten pierwszy krok w stronę kulturalnej reaktywacji!

Emanuele Primavera Quartet