Nieczęsto zdarza się, by muzycy jazzowi odpalali rakiety literatury, a aktorzy korzystali z paliwa improwizacji. Na „Planet LEM” trio RGG i Robert Więckiewicz zbudowali jednak wspólną kapsułę i 19 września wystartowali w nieoznaczoną orbitę. Wszystko krąży tu wokół „Solaris” – arcydzieła Stanisława Lema – lecz słowo nie dominuje nad dźwiękiem, obie siły krążą we wzajemnym polu grawitacyjnym. Kiedy Więckiewicz wypowiada zdania o inteligentnym oceanie, Łukasz Ojdana odpowiada ostrym, urywanym akordem, jakby sprawdzając odporność kadłuba. Chwilę później Maciej Garbowski wydobywa z kontrabasu głęboki pomruk, nad którym Krzysztof Gradziuk rozsnuwa srebrzysty pył talerzy — i nagle znajdujemy się w samym epicentrum kosmicznego cyklonu.
RGG, działające od 2001 roku, od dawna mierzy się z tematami większymi niż jazzowy standard. „Szymanowski”, nagrania z Evanem Parkerem czy „Mysterious Monuments On The Moon” pokazały, że trio potrafi zaprosić do rozmowy zarówno klasykę, jak i awangardę. „Planet LEM” idzie o krok dalej, zamiast kolejnego instrumentalisty na scenę wkracza aktor, który nie czyta prozy – on ją gra. Więckiewicz modulacją głosu zamienia prozę Lema w partyturę, której dalszy ciąg dopisuje zespół. Dzięki temu album ma temperaturę spektaklu na żywo, choć powstał w studiu.
Najciekawsze jest to, że twórcy nie próbują ilustrować literatury. Muzyka i słowo spierają się niczym równorzędni sparingpartnerzy, a każde odbicie frazy rodzi nową orbitę znaczeń. W jednej chwili fortepian przywołuje chłód Pendereckiego, zaraz potem rozpływa się w impresjonizmie à la Bill Evans. Kontrabas potrafi wybrzmieć pustym alikwotem, a perkusja korzysta z drewnianych ram i subtelnych szczotek, by nadać materii ziarnistość regolitu. Swoboda nie prowadzi do chaosu, bo trio dysponuje rzadko spotykaną wyobraźnią formalną – wiedzą, kiedy cisza jest zawieszeniem pytania, a kiedy odpowiedzią.
Czy „Planet LEM” to płyta jazzowa? Owszem, jeśli uznamy, że jazz jest sztuką natychmiastowej refleksji. Jednocześnie to coś więcej, to fonograficzny esej o granicach poznania, hołd dla pisarza, który ostrzegał, że nauka bez wątpliwości zamienia się w dogmat. RGG i Więckiewicz przypominają, że wątpliwość może brzmieć pięknie.
Ojdana, Garbowski i Gradziuk otwierają kolejne luki w czasoprzestrzeni; pianista chwilami przywołuje echa Karola Szymanowskiego, by po chwili wyszeptać pojedynczy akord jak sygnał z oddalonej sondy. Kontrabas brzmi jakby zbudowany był z tektonicznych płyt, perkusja – niczym sejsmograf czuwający na krawędzi krateru. Ich erudycja sprawia, że muzyka unosi się nad słowem, zachowując ludzkie ciepło, dzięki któremu Lemowska ironia nie zamienia się w zimny eksperyment.
Dlatego nie zdziwcie się, jeśli po odsłuchu wrócicie do wcześniejszych płyt RGG. „Scandinavia” i „True Story In Two Acts” brzmią dziś jak logbook tej misji – zapisy próbnych lotów, które doprowadziły do lądowania na Lemowej planecie. Śledząc tę trajektorię, widać wyraźnie, że trio od dwóch dekad konsekwentnie rozszerza mapę możliwego.
Na tle jesiennych premier „Planet LEM” mieni się jak satelita o nieznanej sygnaturze. Nie rozwiąże dylematu, czy Solaris to Bóg, lustro czy żart wszechświata, lecz przypomni, że pytania ważniejsze od odpowiedzi wciąż generują najlepszą sztukę. Jeśli jesienny ciężar ściąga Państwa ku ziemi, ten album wybije w nim lej i odsłoni rozgwieżdżone niebo – wystarczy założyć słuchawki, by jazz spleciony z prozą Lema wystrzelił myśli na nową orbitę.