1. Heal the Ghosts 2. Black Souls 3. Jupiter 4. Perdurabo 5. The Tempest
SKŁAD: Kajetan „Kajo” Zwolak – gitara basowa; Łukasz „Lucky” Łukasiewicz – gitara, wokal; Grzegorz „Żożo” Skowron – gitara, wokal; Cezary „Czaro” Baka – perkusja
PRODUKCJA: Łukasz Frankowski
WYDANIE: 5 marca 2017 – własne
Strange Clouds, samozwańczy piewcy vintage’owej rewolucji, bo tak siebie zwą sami muzycy, po sukcesach w radiu i koncertach u boku takich zespołów jak finlandzki Death Hawks, ukraiński Somali Yacht Club, londyński Electric Pyramid i wiele innych wypuścili wreszcie debiutanckiego krótkograja. Płytę, którą objęliśmy patronatem w tempie ekspresowym, jak tylko wybrzmiała z głośników.
Zespół oczarował mnie autentycznością i brzmieniem retro, którego w Polsce jeszcze nie słyszałem. Na świecie też w sumie mało jest grup, które z taką łatwością i wyczuciem potrafią przenieść nas w czasie do lat 70. bez irytującego pozerstwa. Często wycieczki w złote lata rock’n’rolla, kwiecistych koszul i psychotropów są wymuszone i to od razu słychać. Brakuje tych wibracji. Na szczęście psychodela zdaje się płynąć we krwi tych chłopaków.
„Calm Before the Storm” to tylko 5 utworów, ale nie należą one do prostych piosenek. Najkrótsza kompozycja na płycie trwa niespełna 5 minut, a reszta dochodzi prawie do siedmiu. Heal the Ghosts ma dwie zupełnie różne twarze – pierwszą z żywymi partiami gitary i luzackim vibem, a drugą odjeżdżającą w psychodeliczne, wychillowane klimaty. Black Souls zawdzięcza wiele bluesowi. Łukasz Łukasiewicz czaruję tutaj swoją chrypką, schodząc na niższe rejestry i nadając kompozycji sędziwego wydźwięku. W Jupiter przeplatają się z kolei motywy latynoskie i orientalne, a Łukasz w pewnym momencie zaczyna wręcz rapować. Jednak to przewodnia partia gitary sprawia, że trudno ten numer wyrzucić z pamięci. Strange Clouds powołuje się również na stoner rocka, wspominając swoje inspiracje, a potwierdzenie można usłyszeć w wolno płynącym Perdurabo. Mocny i nienachalnie przebojowy refren od razu wrzyna się w mózg, a finałowa solówka, która zdaje się nigdy nie kończyć, pieści uszy zakochane w analogowym brzmieniu. Na sam koniec dostajemy najbardziej klimatyczny utwór i wręcz posępny w zwrotkach. Refren jednak wprowadza promyk nadziei, podnoszące na duchu ciepło. Tytuł (burza) zdaje się bardzo adekwatny, kiedy pozorny spokój przerywa absolutnie rewelacyjna partia instrumentalna przyozdobiona porywającą solówką. Ci panowie zdecydowanie wiedzą, jak grać na swoich instrumentach.
Wychodzi na to, że Strange Clouds nie są ślepo zapatrzeni w klasykę rocka, czego dowodem są eksperymenty w Jupiter. Potwierdza to tylko ich potencjał i napawa nadzieją, że usłyszymy od nich jeszcze wiele ekscytującej muzyki w przyszłości. „Calm Before the Storm” jest świetną wizytówką ich stylu i pozycją obowiązkową dla każdego miłośnika muzyki lat 70. Mam nadzieję, że uda im się zapoczątkować tę hucznie zapowiadaną rewolucję.
P.S. Ta rewelacyjna okładka autorstwa Noriakiego przypomina mi mocno wieczorynki z mojego dzieciństwa, które, jak wiemy, potrafiły być mocno niepokojące i psychodeliczne. Ciekawe, co było inspiracją autora.