★★★★★★★★✭☆ |
1. Kodama 2. Eclosion 3. Je Suis D’ailleurs 4. Untouched 5. Oiseaux de proie 6. Onyx
SKŁAD: Stephane „Neige” Paut -gitary, klawisze, wokal; Jean „Winterhalter” Deflandre – perkusja; Indria Saray – sesyjna gitara basowa; Kathrine Shepard – wokal (1)
PRODUKCJA: Benoit Roux i Alcest
WYDANIE: 30 września 2016 – Prophecy Productions
Piąty album Francuzów długo u mnie dojrzewał, nabrzmiewał kusząc jednocześnie warstwą muzyczna i graficzną. Za tę drugą w pełni odpowiada duet Førtifem i trzeba przyznać, że idealnie oddaje ducha i założenia albumu – kontynuację historii ze słynnego filmu anime „Princess Monoke”. Førtifem położył nacisk na kontrasty młodości i starości, natury i miasta, czy kobiecości i męskości – sprawiając, że wizualnie wydawnictwo jest mimo ciepłych barw znacznie mroczniejsze niż wcześniejsze płyty Alcest.
Muzyka francuskiego duetu przez wszystkie lata ewoluowała, odrzucając stopniowo black metalową aurę dążąc do romantycznego shoegaze’u, opartego na względnie długich, wyciszonych choć nadal pełnych temperamentu utworach. Apogeum tego stanu to ostatnia płyta „Shelter” (2014). Zespół, jak w tytułowym schronie, znalazł swoje bezpieczne miejsce, w którym rozgościł się na dobre i mógłby w nim zostać, chroniąc swoje osiągnięcia. Ale jak przystało na romantyków i ich rozedrgane dusze, coś im nie pozwalało zostać w tym miejscu i pójść o kolejny kroczek dalej. Neige i Winterhalter sprawili, że „Kodama” jest czymś więcej niż kolejnym krążkiem Alcest – nadali mu oni unikatowy charakter pomostu między klasycznym brzmieniem zespołu, a poszukiwaniem nowych, egzotycznych rozwiązań muzycznych.
Tytułowa Kodama (jap. echo, duch drzew) to dosłowne odniesienie do filozofii albumu oraz konstrukcji utworów. Jak przez pryzmat przechodzi to, co zespół wykształcił i stworzył przez ostatnie 9 lat. Przestrzeń tego ponad 9 minutowego utworu pokazuje, kunszt muzyków w utrzymywaniu atmosferyczności – zmiany tempa, wciągający riff, klawiszowa głębia i chórki z Kathrine Shepard. Niepowtarzalny klimat pełen emocji, który poniekąd zapowiada też to, co wydarzy się w kolejnej kompozycji Eclosion.
Drugi utwór na płycie sięga po inspiracje z pierwszych nagrań, bowiem napakowana jest szybkimi i energicznymi partiami perkusji oraz gitary, a czyste partie wokalne łamane są dłuższymi partiami growlu. Zresztą krwistych wokali jest tu całkiem sporo, bo usłyszmy je chociażby w następnym utworze Je Suis D’ailleurs czy Oiseaux de proie.
Dwie krótsze kompozycje to Untouched i Onyx. Pierwsza z nich to dobrze znana z poprzedniej płyty formuła post rocku. Neige znów czaruje swoim wokalem, Winterhalter uświadamia z kolei, że nawet przy względnie balladowej kompozycji można uderzyć mocniej, zresztą perkusja jest w tym utworze instrumentem specyficznie uwypuklonym. Onyx jest z kolei instrumentalem na przesterowanych gitarach, przypominającym dokonania Sunn O)).
Reasumując album dobry, a momentami bardzo dobry. Przede wszystkim równy i prezentujący to co gra w duszy Francuzów. Mimo wszystko to jedynie mały krok naprzód. Wydaje się, że sprawdzają jak szeroki i wysoki jest schron, w którym obecnie tkwią i na ile mogą sobie jeszcze pozwolić przełamując utarte już konwencje. Krążek z pewnością stanie się dla nowych słuchaczy jednym z najlepszych albumów, bo pokazuje cały przekrój twórczości Alcest. Dla stałych słuchaczy będzie zaledwie kolejnym udanym krążkiem wyrywającym korzenie, bez których nie rozwinąłby się ten muzyczny kwiat.