Przysłuchując się twórczości Bent Knee, spoglądałem, czy akurat przypadkiem nie zacinał mi się odtwarzacz… Muzyka ich bowiem zanurzona jest w nieziemskich aberracjach, które jednak dzięki ambitnym liniom melodycznym są równie urokliwe w swojej aranżacyjnej niesubordynacji. Nienagannie zdestabilizowana struktura kompozycji zaskakuje każdym kolejnym motywem. Te niekiedy są ze sobą tak kontrastujące, że ciężko uwierzyć, iż można je było że sobą połączyć w sposób, w którym razem opowiadają wspólną historię. Czasem idące daleko w rytmiczne połamańce (Hole, Land Animal), a czasem zanurzające się w wyniosłych harmoniach (Terror Bird). Zawsze jednak detaliczne zmanierowana i uciekające od standardowych zagrywek. Duży wpływ na ostateczny efekt mają oczywiście cudowne wokale z niezwykle oryginalną linią narracji. Kto słuchał Gaby Kulki z naszego rodzimego podwórka, ten doskonale wie, o czym mówię. Wokale doskonale korelują płynność całej struktury kompozycji, nawet mimo faktu, że niekiedy zbyt frywolnie zanurzają się w efekcie nadmiernej ekspresji oraz nieordynarnej artykulacji, co jednak niekoniecznie zdane jest na pozbawienie konkretnego utworu odpowiedniej dawki liryzmu (Holy Ghost). Dla zobrazowania efektu wyobraźcie sobie duet Tori Amos z Janis Joplin. Tak, to chyba byłoby najtrafniejsze przyrównanie. Co ciekawe, ten wyrywny styl melorecytacji możemy usłyszeć również pod względem instrumentalnym, gdzie poszczególne części są niemalże hierarchicznie rozczłonkowane, łącząc się ze sobą w pozornym, acz urokliwym „przypadku”. „Land Animal” to niezwykle frapująca płyta, która potrafi zaskoczyć przede wszystkim niezrównoważoną transpozycją emocji. Te sięgają zenitu gdziekolwiek by nie zawędrowały.