Gallileous – Stereotrip

★★★★★★★

1. Eaten by the Universe 2. Sonic Boom 3. 5D Flight 4. Five Suns 5. Born Into Space 6. Open Window 7. Dust on my Back 8. The Sound of the Stereo Sun 9. Stereotrip

SKŁAD: Anna Pawlus-Szczypior – wokal; Tomasz Stoński – gitara, Paweł Cebula – bas, Mirosław Cichy – perkusja

PRODUKCJA: Daniel Arendarski

WYDANIE: 26 maja 2017 – Musicom

Jakoś ze dwa lata temu, gdy sam jeszcze miałem zespół, próbując wypchnąć go z piwnicy na stadiony, ogłaszaliśmy szczerą chęć grania gdziekolwiek poza ogranymi już terenami powiatu sępoleńskiego. W odpowiedzi na takie ogłoszenie dostaliśmy propozycję zagrania z Gallileousem. Przyznam się szczerze, że niewiele wówczas mi ta nazwa mówiła, toteż postanowiłem sprawdzić, z kim mam do czynienia. Wówczas dotarło do mnie jak wielki zaszczyt nas kopnął czy raczej zamierzył się do kopnięcia, bo do gigu ostatecznie nie doszło. Ja jednak bliżej zainteresowałem się kapelą z Wodzisławia Śląskiego. Moje zainteresowanie Gallileousem przypadło na okres, być może naturalnych, lecz na pewno dość istotnych zmian. Ikona doom metalu czy też funeral doom metalu, jak głoszą niektóre ze źródeł, zdmuchnęła ze swych barków grobowy kurz, przywdziała zdecydowanie bardziej kolorowe ubrania i wraz ze „Stereotrip” zaprasza na iście stoner/space rockową przejażdżkę. Mając w zespole gościa o pseudonimie Stona, dziwię się że ta stylistyczna wolta nastąpiła dopiero teraz. Wraz z nową muzyką Gallileous zyskał również nowy głos. Dosłownie, skład zespołu uzupełniła Anna Pawlus-Szczypior. Niech nie zwiedzie Was ta drobna postura i dziewczęca uroda, ta kobieta potrafi ryknąć rasowym screamem. Nic dziwnego, jeśli weźmie się pod uwagę, że wcześniej zdzierała gardło w death metalowej formacji Carura. W nowej odsłonie Gallileousa nie musi jednak tak bardzo nadwyrężać strun głosowych. Niemniej, jej wokalizy wprawiły w zakłopotanie niektórych słuchaczy, zawzięcie debatujących nad płcią „podmiotu lirycznego” albumu „Stereotrip”. 

Od lewej: Mirosław Cichy, Anna Pawlus-Szczypior, Paweł Cebula, Tomasz Stoński

Po tym encyklopedycznym wprowadzeniu pora jednak, żeby wsiąść do czerwonego wehikułu, włączyć radio i… jeśli ciągle słyszycie Monster Magnet, Orange Goblin czy przede wszystkim, Hawkwind, nie regulujcie radioodbiorników! Słuchacie właśnie najnowszej propozycji Galileusza! Nie, nie jest to bynajmniej zarzut o plagiatorstwo, odtwórczość etc., nie sposób jednak nie wychwycić tych wszystkich smaczków, brzmienia i klimatu, który z marszu przywołuje wyżej wymienione kapele. Tematycznie jest to klasyczny space rock, galaktyczne podróże, obce cywilizacje i eksploracja niezbadanych planet. Atmosfera swobodnego błądzenia w przestrzeni kosmicznej idealnie koresponduje ze zdjęciem zdobiącym wkładkę albumu. Image zespołu zresztą również przenosi nas w psychodeliczne lata 70., dzięki czemu dostajemy w pełni spójny produkt, tak na poziomie wizualnym, jak i muzycznym. Jedyne, do czego można się przyczepić, to czas trwania tej podróży. Być może to również element retro klimatu analogowych nagrań, ale rozpoczynające całość Eaten by the Universe napędzane dynamicznym riffem dociera do 2 minut i 30 sekund i… kończy się, w momencie, w którym tak naprawdę oczekuje się rozwinięcia tematu. Skondensowanie materiału jest rzecz jasna lepszym pomysłem niż jego zbytnie rozwlekanie, niemniej w tym konkretnym przypadku czuje się jakbym uczestniczył w obiecujących pieszczotach, które nie kończą się „konsumpcją”. Chyba że takie od początku było założenie? W takim razie – o wy dranie! 

Na szczęście całościowo „Stereotrip” jest albumem nader strawnym, chociaż – skoro dalej mowa o konsumpcji – bez wątpienia halucynogennym. Singlowe Sonic Boom prowadzi ciężki, stonerowy riff osadzony w głębokim groove. Potężne tąpniecie na początku 5D Flight mogłoby sugerować, że wracamy na moment do doomowych klimatów, znanych z wcześniejszych dokonań kapeli, ale rozbujany refren rozwiewa wszelkie wątpliwości, nadal jesteśmy na tej samej imprezie. Kontrastowość pomiędzy mocną zwrotką, a frywolnym refrenem nadaje zresztą tej kompozycji kolorytu. Bardzo przyjemnie robi się w środkowej, spokojnej części Five Suns, po której zespół raz jeszcze uderza, tym razem ze zdwojoną mocą. Dryfując pośród kolejnych słońc, gdzieś w obcych galaktykach w tle słyszymy odgłosy grzmotów, którym towarzyszy delikatny deszcz – to zawsze działa! Jeśli ktoś przy tym utworze nie tupie nogą, bądź nie kiwa głową, to z miejsca należy skierować takiego delikwenta do lekarza, bo jestem pewien, że muszą to być jakieś zaburzenia neurologiczne. Do swojej muzycznej przeszłości Gallileous najwyraźniej nawiązuje w kolejnym na płycie utworze, Born Into Space. To najbardziej „walcowaty”, najcięższy numer na „Stereotrip” z kapitalną solówką Daniela Arendarskiego. Niespokojne, „kosmiczne” (a jakże!) tło buduje narastającą atmosferę duchoty. Na duchotę, jak wiadomo, najlepiej zaczerpnąć świeżego powietrza. Jednak otwierając okno do naszego kosmicznego wehikułu, wdziera się hałaśliwa psychodelia, którą rządzi utwór Open Window, tylko czemu znowu tak brutalnie ucięty?! Hard-rockowe i bodaj najbardziej przebojowe Dust on my Back jest z kolei najdłuższym utwór na płycie. To właściwie mocne, acz przestrzenne, 6 minutowe jam session, które wraz ze stopniowym hamowaniem nabiera stosownego ciężaru. Lekko orientalnie i jednoznacznie space-rockowo robi się za sprawą The Sound of the Stereo Sound. Hawkwind, raz jeszcze! Ten mantryczny klimat działa jak opium i daje nadzieję na gallileousowe Planet Caravan w przyszłości.

Moda na retro granie, wracanie do klimatów psychodelicznego rocka przełomu lat 60. i 70., a także renesans, jaki w związku z tym przeżywa nawiązujący do tych wymienionych – stoner rock, to zjawisko, które obserwujemy już od jakiegoś czasu. Pojawiło się mnóstwo kapel żywcem czerpiących ze źródeł, które, choć swój bieg zaczęły niemal pół wieku temu, nadal płyną z taką samą intensywnością, a zawartość substancji psychoaktywnych wcale z nich nie wyparowuje. W tytułowym Stereotrip Anna Pawlus-Szczypior śpiewa – I’ve got to live forever, nie chciałbym zabrzmieć pretensjonalnie, pisząc, że oto Gallileous wybudował sobie pomnik trwalszy niż ze spiżu, ale tym nowym etapem w swojej działalności powodują, że Galileusz (dla mnie, ale i dla wielu innych zapewne również) na nowo kojarzyć się będzie z wielkimi odkryciami.