Lamb of God – VII: Sturm und Drang

★★★★★★★☆☆☆

1. Still Echoes, 2. Erase This, 3. 512, 4. Embers, 5. Footprints, 6. Overlord, 7. Anthropoid, 8. Engage The Fear Machine, 9. Delusion Pandemic, 10. Torches

SKŁAD: Randy Blythe – wokal, Mark Morton – gitara, Will Adler – gitara, John Campbell – bas, Chris Adler – perkusja, Chino Moreno – wokal (4), Greg Puciato – wokal (10) WYDANIE: 24 czerwca 2015 – Epic/Nuclear Blast www.lamb-of-god.com

24 maja 2010 roku Lamb of God gra jeden z wielu koncertów na kolejnej trasie, tym razem w Pradze, w klubie Abaton. Jeden z uczestników, Daniel Nosek, trzykrotnie wchodzi na scenę. Za drugim razem Randy go z niej spycha, natomiast przy trzecim podejściu ściąga go ochroniarz (link), co skutkuje upadkiem, uszkodzeniem czaszki i po jakimś czasie śmiercią 19-latka. Dwa lata później, 27 czerwca 2012 roku Randy zostaje aresztowany przez czeską policję, oskarżony o zabójstwo (koncert dnia 28 czerwca zostaje oczywiście odwołany). W areszcie spędza czas do 3 sierpnia, zostaje wypuszczony za kaucją. 4 lutego rozpoczął się proces, Randy był osobiście na wszystkich rozprawach. Ostatecznie rozprawa zakończyła się 5 czerwca 2013 roku, Blythe został uniewinniony. Dlaczego o tym wszystkim piszę? Ano dlatego, że ten koncert z 2010 roku, jak i cała sprawa wokół śmierci Daniela wywarła ogromny wpływ na Randy’ego. Na tyle duży, że postanowił zrobić przerwę od muzykowania. Jednak niedawno zwołał zespół do kupy i nagrali płytę. Pierwszy raz od dłuższego czasu muzycy pracowali nad aranżami wspólnie (do tej pory każdy nagrywał swoje pomysły w domu). Sam Blythe powiedział, że:  (…) ciężkie czasy przynoszą dobry metal. A jak wyszło? Przekonajmy się.

Will Adler i Mark Morton pracują nad nową płytą

Still Echoesotwiera album szybkim riffem, do którego dołącza się „łupana” perkusja. Taka Lambowa żyleta. Utwór to wspomnienie historii więzienia Pankrác, w szczególności jego wojennej części, kiedy naziści zainstalowali tam gilotynę i w latach 1943-1945 ścięli 2000 ludzi. Muzycznie klasa w amerykańskim stylu – agresywne riffy, przejścia, które tworzą klimat i perkusyjne przełamania tak charakterystyczne dla Baranków.  Numer drugi toErase This, dotyczący negatywnych ludzi i energii, którą rozsiewają, często ciągnąć nas w dół za sobą. Na profilu Facebook zespołu Mark Morton, gitarzysta Lamb Of God, pisze o tym, że muzycznie to sztandarowy utwór z tempem „12/4” i talkoboxem w solówce. Mnie osobiście łapią oczywiście szybkie, ostre riffy (jak oni to, do czorta, są w stanie wymyślić i zagrać?!) oraz masywny, ciężki, bardzo koncertowy refren wprost zaprojektowany do wydzierania się z publicznością. Trzeci numer to dosłownie… numer.512– numer celi, w której siedział Randy. Warstwa tekstowa to przelanie uczuć i stanu psychicznego więźnia. Człowiek, który kiedykolwiek spędzał czas w więzieniu ma zupełnie inne spojrzenie na świat. Mi osobiście wgryzł się w głowę melodyjny riff z refrenu, a zwrotki momentami kojarzą mi się z In Flames z czasów płyt „Colony” (1999) i „Clayman” (2000). W połowie utwór zmienia tempo, wybrzmiewa dynamiczne solo i bezlitostna, rytmiczna stopa-„helikopter” wiodąca riff, żeby po chwili wrócić do głównego tematu. Jak na razie to mój ulubiony utwór. I to kwartowe rozłożenie gitar pod koniec, takie w heavy-metalowym stylu. Miazga.

„Owieczki” w pełnym składzie (od lewej): John Campbell, Chris Adler, Randy Blythe, Will Adler, Mark Morton

Czwarty utwór to Embers, pierwszy utwór z gościem, którym jest Chino Moreno z Deftones. Utwór to opowieść o relacjach, utracie kogoś bliskiego i żalu. Refren jest tak bardzo w stylu Deftones, że zaproszenie kogoś innego niż Chino byłoby błędem, ma się wrażenie, jakby gitary były napisane specjalnie pod jego wejścia. Footprints z kolei jest utworem niemalże… ekologicznym. Randy na Facebooku zespołu pisze, że dawno nie miał okazji spędzić całego sezonu turystycznego w domu przy plaży i to, co zobaczył rozsierdziło go. To, że ludzie zachowują się jak świnie – śmiecą, rządzą się itp. Muzycznie nawiązuje do starszych kawałków grupy… Mi się kojarzy nieco z Redneck, Ghost Walking, Choke Sermon etc. W sumie taki jeden z wielu, który można by pomylić z każdą inną płytą.

Overlord to w sumie jedyny numer, którego nie rozumiem. Chyba jedyny śpiewany utwór Lamb of God. Nie mam nic przeciwko czystemu wokalowi, wręcz przeciwnie. Jednak jakoś w tym wykonaniu dziwnie nie siedzi. Zwłaszcza że głos Randy’ego zbyt często kojarzy mi się z… Hetfieldem? Serio, gdyby nie to, że wiem, że to głos Blythe’a, mógłbym się grubo pomylić i uznać to za jakiś nowy singiel Metalliki. Jest tam co prawda chwila jazdy z Lambów, ale i tak nie umiem ugryźć tego kawałka. Arthropoid nie pozostawia jednak złudzeń. Lamb of God są w dobrej formie i w charakterystycznym dla siebie, na zmianę szybkim, agresywnym i ciężkim, masywnym stylem opowiadają historię o ludziach, którzy dokonali zamachu na Reinharda Heydricha, „rzeźnika Pragi”. Co tu dużo mówić, muzycznie to po prostu bardzo w ich stylu.

Mark Morton

Engage the Fear Machine, w którym wyczuwam wpływy szwedzkiego melodic death metalu (In Flames, Soilwork). Te riffy są świetne, ale cóż poradzę, że nasuwają mi takie skojarzenia, widocznie trasa z In Flames nie została bez wpływu na muzyków. O ile Engage… dotyczy „klasycznych” mediów siejących panikę i strach, to w Delusion Pandemic Randy próbuje zmierzyć się z Internetem, wszystkimi modami w nim panującymi i memami, których nie potrafi zrozumieć. Słuchając tego kawałka, można naprawdę dostać zadyszki. Jest niemal absurdalnie szybki w niektórych miejscach i chyba będę musiał ćwiczyć kolejne długie lata, żeby chociaż spróbować go zagrać. Dziesiąty, zamykający płytę utwór Torches, nawiązujący do samopodpalenia Jana Palacha, jako protestu przeciwko ustrojowi komunistycznemu. Aranżacja kojarzy mi się z Reclamation i King Me. Otwarcie czystą gitarą, bardzo spokojne, przeplatane z ciężką, przesterowaną gitarą, która potem przechodzi w szybką, rytmiczną zagrywkę, ale bez szaleństwa, żeby wrócić do riffów z początku utworu. Na tym utworze występuje także drugi gość, Greg Puciato z Dillinger Escape Plan.

Randy Blythe, Mark Morton, widok z perspektywy Chrisa Adlera

Trudno jest podsumować tę płytę. Z jednej strony są utwory takie, jak Delusion Pandemic czy Footprints, które spokojnie mogłyby być odrzutami z poprzednich płyt, z drugiej bardzo wpadające w głowę 512 lub Embers, a z trzeciej Overlord, który jest zupełnie inny… Moim zdaniem niezbyt nawet pasuje do tego albumu. Na „VII: Sturm und Drang” wyraźnie widać chęć do eksperymentowania, szukania nowych ścieżek, ale może boją się zrobić to zbyt ostro. Musimy być cierpliwi i czekać, co przyniosą ich kolejne dzieła. Amerykanie są w dobrej formie i tego nie można im odmówić. Póki co zostaje mi wracać do tej płyty nie raz, licząc oczywiście na trasę i wizytę w kraju nad Wisłą w terminie pozwalającym mi ich w końcu zobaczyć na żywo.

LAMB OF GOD – OVERLORD