Greg Cordez – Paper Crane

★★★★★★★★☆☆

 1. Brown Bear 2. 8.23 3. Real and Imagined 4. November 5. Schrodinger vs. Cat 6. Up Quark 7. Black Bear 8. Camilla Rose 9. Ron Free 10. 1000 Paper Cranes

SKŁAD: Greg Cordez kontrabas; Jake McMurchie – saksofon tenorowy; Nick Malcolm – trąbka; Jim Blomfield – fortepian; Mark Whitlam perkusja

PRODUKCJA: Andrew Lawson, Roshan Wijetunge & Greg Cordez – Fieldgate Studios & Optimum

WYDANIE: 2015 – Eighty Eight Records

www.gregcordez.com   

Ciekawa postać. Urodzony w Wielkiej Brytanii. Wychowany w Nowej Zelandii. Mieszkał i pracował w Londynie, Madrycie oraz Nowym Jorku. Z zawodu basista, kompozytor i pedagog, na stałe osiedlony w Bristolu. Współpracował do tej pory z wieloma muzykami, ale swój solowy projekt założył dopiero w 2013 roku. Doświadczenie, jakie zdobył z pewnością odbiło się na dojrzałym i bardzo przemyślanym albumie, jakim jest „Paper Crane”. Sprawdźmy, czy warto dodać do tej płyty łyżkę dziegciu!

Muzyka na albumie jest mocno w sobie sklepiona. Instrumentarium wydaje się nierozłączne i muzycznie nierozerwalne. Aranżacje uderzają swoim przemyślanym konceptem, tylko nie wiadomo, czy wynika to z unoszącego się nad tym krążkiem specyficznego misterium, czy też jego prostoty melancholii. Kombinacja może nie tak oryginalna, jakby można się tego było spodziewać, ale w tej swojej prostocie zaskakująco tajemnicza.

Płytę przepełniają bujne harmonie i poruszające kawałki rozpylające swoje piękne melodie na jednostajnych i mało zawrotnych tempach. Większość utworów chociaż ostatecznie zdają się być owinięte majestatycznym brzmieniem, to zbudowane są raczej na prostych, a w zasadzie kruchych motywach, które dopiero z czasem zyskują na swoim spojeniu. Brzmienie staje się bowiem potężniejsze z towarzystwem swojej instrumentalnej kompanii pozostałych członków formacji. Nie ma jednak na tym albumie solowych popisów, ale często zdarzają się momenty, w których należy podziwiać swawolność i sporą dozę intuicyjności fortepianu Jima Blomfielda; burzący niekiedy nastrój tenor saksofonu Jake’a McMurchiego; pozytywna motoryka perkusji Marka Whitlama; zadziorna rola trąbki Nicka Malcolma; no i niezawodny oraz „dobijający” ostatni gwóźdź do całego aranżu kontrabas Grega Corteza. Z tej konwencji wymyka się wielowarstwowy Up Quark, który zdobią szybkie wymiany instrumentalnego dialogu na tle, wydawać by się mogło, niezrównoważonego upbeatowego tempa Kompozycje jednak w większości przypadków budowane są na monotematycznych pchnięciach akordowych plam, które towarzyszą instrumentalizacjom przez cały czas trwania poszczególnych kompozycji, nadając utworom tonu pewnej hipnozy, ale i dostojności (1000 Paper Cranes, Real and imagined, Black Bear). Paradoksalnie jednak nie doświadczymy tu homogenicznych i nużących swą powtarzalnością motywów. Owszem, ich kompozycje rzadko obwieszczają w swoim anturażu zaskakujące impulsy rytmicznych czy też melodycznych kontrapunktów, ale nie ma tu mowy o przewidywalności. Potrafią zaskoczyć szybką i sumienną wymianą „zdań” (Up Quark), płynnie rozlewanym klimatem całej konwencji (Real and Imagined) czy też aranżacyjnym „ciężarem” brzmienia, które potwierdzają intensywnie przesterowane klawisze pozorujące gitarę elektryczną (Black Bear, Schrodinger v. Cat). W tym ostatnim doświadczymy również uderzającej maniery rockowych inklinacji połączonych z elegancją rytmicznych obchodów i aranżacyjną improwizacją. To również jeden z „najdzikszych” momentów tego wydawnictwa. Pięknie rozjeżdżające się improwizacje wspaniale odnajdują ostatecznie miejsce harmonicznego wyzwolenia.

Owe sekwencje często kontrastowane są z mało systematycznym odzewem pozostałego instrumentarium, które wychodzą poza harmoniczne standardy, tworząc quasi-aleatoryczne pejzaże, które pilnie jednak zważają na rytmiczne spasowanie (November, Schrodinger vs. Cat). Większość kompozycji to jednak wystawne ballady, jak przeczulona i jękliwa Camilla Rose z namiętną rolą solowych popisów trębacza i saksofonisty czy też kompozycja z genialnie rozczulającym motywem przewodnim w coltrane’owym Brown Bear. Subtelność materiału to w tym przypadku słowo klucz, które podkreśla przede wszystkim chwytliwa linia basu samego prowodyra projektu.

Te najbardziej „szokujące” elementy z kolei mogą poświadczać przede wszystkim elektroniczne, nieco zakrawające o eksperymentalizmy momenty. Pogrążają one bowiem projekt w surrealistycznej otchłani niepokoju, który jest nadnaturalnie prawdziwy w swoich emocjach, a muzykę łatwo poczuć nawet na swojej skórze (8.23). Właśnie za tym utworem kryje się pewna ciekawa historia. Nie bez przyczyny bowiem utwór trwa niemalże dokładnie 8 minut i 23 sekundy, bo właśnie tyle potrzeba na obiegnięcie światła wokół ziemi i taki też zamiar miała przedstawić wizja brzmieniowych trajektorii tego muzyka. Iście optymistyczna i napędzająca wiarą kompozycja, która spaja siłę wcześniej wspomnianych elementów.

„Paper Crane” to naprawdę piękny w swojej lirycznej koncepcji album, ale nie wiem, czy jest tak tajemniczy, czy może nie do końca jeszcze we mnie wsiąkł, ale kompozycje – choć ogromnie emocjonalne – to nie potrafię się jakoś z nimi indywidualnie utożsamić. Doskonałe tło, które nie przynosi ze sobą jakiejś bardziej spójnej historii. A może to my musimy dopowiedzieć sobie do tej muzyki swoją? Mogłoby to być zaiste ciekawe rozwiązanie. Wszak na samej okładce widnieją wyłącznie kartki papieru… tylko że do tego „origami” brakuje żurawi. Czyżby G. Cordez stawiał nam wyzwanie? To też musi chyba skontrolować każdy z nas osobno. Nie rozpieszcza nas ten lider, ale ja lubię czasem takie niedokończone „historie”, które nie wynikają z braku pomysłu na zakończenie, ale z enigmatycznej roli projektu.

Album nagrany z nienagannie interesującej perspektywy łączącej chaos, dekonstrukcję wraz z pięknem inteligentnych harmonicznych wdzięków. Rozmyty i oniryczny krążek, który rozkojarza i upiększa życie swą wewnętrzną szczerością, burzącą nienagannie uprzedzający kulminacje emocjonalny nieporządek. Obiecujący debiut, chociaż w jego głowie zapewne dojrzewał lata. Miejmy nadzieję, że tak jak wino, tak i jego projekty będą jeszcze bardziej intrygujące. Długo kazał czekać sobie na powstanie tego wydawnictwa, ale może właśnie stąd wzięło się piękno tego materiału. Tak jak droga do jego powstania, tym właśnie charakteryzuje się ta płyta. Owiana niesamowitym spokojem, spójnością, nostalgiczną aurą i niezbitą elegancją aranżacji, której nikt za sobą nie goni.