El Doom & The Born Electric – El Doom & The Born Electric

●●●●●●●●○○

1. Fire Don’t Know 2. It’s Electric 3. With Full Force 4. The Hook 5. The Lights 6. Subtle As A Shithouse 7. Red Flag

SKŁAD: Morten Lunde, Nikolai Hængsle Eilertsen – bas; Håvard Takle Ohr – perkusja; Brynjar Takle Ohr, Jon Eberson – gitary; Hedvig Mollestad Thomassen – gitara organy Hammonda; Ståle Storløkken – organy Hammonda; Mikael Lindquist – organy Hammonda, melotron; Hilde Marie Kjersem – wokale; Ole Petter Andreassen – wokale, gitara, perkusja

PRODUKCJA: Ole Petter Andreassen – Caliban Studios

WYDANIE: 6 kwietnia 2012 – Rune Grammofon

O tym zespole mało kto słyszał, jeszcze mniej go widziało. Wprawdzie to debiut, ale niebotycznie dojrzały. Sam autor wszystkich aranżacji, chociaż udzielał się w wielu projektach, tym razem postanowił udowodnić ponad wszelką wątpliwość swoim poprzednim muzycznym kompanom, jak biegły jest w swojej sztuce w „solowym” projekcie, który nie do końca pokrywa się z jego poprzednią działalnością w Thulsa Doom. Do El Doom & The Born Electric zebrał garstkę bardzo utalentowanych muzyków i to natychmiast daje się odczuć. Album pełen progresywnych przebieżek, opatrzonych jazzowo-zrytmizowaną techniką. Kompozycje pełne dynamiki, nieraz wykazujące się elementarnymi zasadami tworzenia melodii, aby wtem uderzyć słuchacza awangardowym podejściem muzycznego porządkowania chaosu. Wszystko zdaje się być dokładnie wyliczone, chociaż z czasem wychodzi też istotny naturalizm albumu. Nie ma miejsca na coś, co nie zostałoby dopracowane lub dokładnie przemyślane, ale podporządkowane pierwszemu odczuciu oraz instynktownym pójściem za ciosem motywów i emocji, aniżeli rozsądną analizą całej struktury. To tak jakby wrzucić mrowie ilości różnorodnych składników do jednego garnka i wymieszać, z tym że każdy z elementów został opatrzony ultradokładną miarą odpowiedniej ilości (Fire Don’t Know). Chaos został więc zdefiniowany jako uporządkowana sieczka nastrojów. Raz nasze uszy będą pieścić hammondowe zagrywki, raz przesterowane gitarowe riffy, aby wreszcie wszystko scaliło się z ekscentrycznym wokalem, który mimo braku górnolotnej techniki, urzeka swoją oryginalną barwą i wyróżniającym się vibrato à la David Bowie (With Full Force) czy umiejętną melodeklamacją na wzór Lou Reeda (Red Flag). Wszystko posypane jest szczyptą brzmienia lat 60. i 70., chociaż wielu na pewno dopatrzy się też odniesień to takich grup, jak Mastodon czy też The Mars Volta.

Aby jednak muzyka El Doom & The Born Electric trafiła w nasze kubki smakowe, trzeba otworzyć swój umysł na muzykę dość niekonwencjonalną, pozbawioną większości reguł, które odpowiadają za współczesną aranżację. To absolutna konieczność, tym bardziej że utwory zarejestrowane są w ciągle zmieniających się tempach. Taki utwór, jak The Hook z pewnością przyprawi niejednego słuchacza o zawrót głowy kompletnie zdysharmonizowanymi ze sobą tematami, wpadającymi z czasem w pozerstwo klasycznego rocka i heavy metalu. Sam nie wiem, czy można uznać to za plus, czy raczej aranżacyjną hiperbolę zasad progresywności. Zespół z zagładą raczej wiele do czynienia nie ma. Muzyka chociaż teoretycznie powinna być trudna w odbiorze, to słucha się jej naprawdę wybornie, mimo że większość elementów można zrównać do miana muzycznych fanaberii.

EL DOOM & THE BORN ELECTRIC – FIRE DON’T KNOW