Miłość w czasach popkultury? Bynajmniej nie Myslovitz a Cigarettes After Sex właśnie. „Cry” to kinematograficzny album o niebywale uwodzicielskim nastroju. Muzykalność tego krążka jest porażająca, a specyficzny androgeniczny wokal ma działanie niemalże terapeutyczne. Koi, uspokaja, dociera tam, gdzie nie docierają inne muzyczne gatunki. Ta płyta to ocenzurowane porno, które chce się odtwarzać, żeby odkryć chociażby najdrobniejszy kawałek tego muzycznego aktu. To paradoks, bo muzyka jest skrajnie minimalistyczna, a większość z kompozycji opiera się na wtórnej onirycznej strukturze wybitnie się od siebie nie wyróżniającej. Mimo to, odtwarzam po raz setny. Kompozycje z tą samą fabułą rozproszoną w sugestywne i wyrafinowanej atmosferze seksualnego anachronizmu i melodycznego pastiszu lat 90. Dźwięki proste, w których człowieka się zatraca. Przy tej muzyce nie wstyd płakać.