Szwajcarski perkusista Florian Arbenz znany jest z tria Vein prowadzonego wraz z swoim bratem Michaelem na fortepianie oraz Thomasem Lähnsem na kontrabasie. W swoim najnowszym projekcie Convergence artysta postanowił rozszerzyć instrumentarium, zapraszając do współpracy artystów z Kuby, Brazylii, Australii oraz Wielkiej Brytanii. Międzykontynentalna konstelacja musiała zaowocować oryginalnymi brzmieniami oraz rytmiczną złożonością, na którą stać muzyków nie tyle biegłych technicznie, co obdarzonych wyjątkową wyobraźnią i klarownością gry nawet w wyjątkowo skomplikowanych podziałach metrycznych.
Jak przystało na Szwajcara, Arbenz ma niezwykłe poczucie czasu. Rytmika i agogika mają tu wręcz metronomiczną sztywność, a wszystkie pozostałe elementy muzycznego dzieła są ich pochodnymi. Dynamika, wbrew szwajcarskim krajobrazom, jest płaszczyznowa, zaś melodyka nieskończenie meandruje, aby znaleźć swoje ujście w starannie zarysowanym grand finale. Nikt tu się nie oszczędza i od pierwszych taktów pokazuje pełnię swoich możliwości. Żelazny puls wybijany przez Arbenza i Rafaela Jerjena (kontrabas) wyznacza kolejność muzycznej akcji, która na zasadzie dobrego thrillera ma trzymać słuchacza w napięciu od początku do samego końca.
Płyta jest stylistycznie jednolita, a wszystkie kompozycje autorskie (J. Vistel, M. Vistel, F. Arbenz). Artyści dokładnie wiedzieli, co chcieli osiągnąć, i swój program zrealizowali perfekcyjnie do tego stopnia, że aż czasami prosi się, aby pozwolili sobie „odjechać” do frywolnej krainy rubato, gdzie z góry ustalone założenia zostałyby tymczasowo zawieszone. Zamiast tego kontrastu szukają w takich utworach jak Nocturne i Traslación, starając się zawrzeć tam skrawki lirycyzmu.
Convergence to projekt dla osób poszukujących w muzyce dużej dawki energii, ale nie tej opartej na tanich przesłankach, ale na erudycji i artystycznej kompleksowości. Romantyzujący marzyciele i poszukiwacze ukojenia w łagodnych dźwiękach raczej się w tej narracji nie odnajdą. Muzyczny świat ma jednak chyba dość taniego sentymentalizmu i wszechobecnej eklektyczności. Convergence nikogo nie chce zwodzić, gra na pełnym gazie i bez półśrodków. Czad!