Latające Pięści – Maksisingiel

Przyznaję się, planowałem zignorować to wydawnictwo – przyszło znikąd, a do tego to praktycznie maksisingiel, co prawda 20-minutowy, ale jednak. Oceniłem dzieło po okładce. Potem jednak przesłuchałem, raz, drugi, kolejny i coś chwyciło. Jest w zespole pierwotna siła ekspresji, a w ich muzyce wszystkie chwyty są dozwolone. Mówiąc o dźwiękach, które generują, sugerują progresywny punk i jakkolwiek dziwnie to nie brzmi, można w tym doszukać się odrobiny prawdy. Nierzadko histerycznie wrzeszczący wokalista przekazuje nam ważne dla niego treści, a sekcja rytmiczna łamie sobie kończyny na swoich instrumentach. Nie ma tutaj gitary i nie ma dla niej nawet miejsca, bo tak tutaj gęsto od dźwięków. Znalazło się miejsce z kolei dla harmonijki ustnej, co nadaje Doktorze bluesowo-stonerowego zacięcia (Orange Goblin się kłania). Trudno to wszystko sklasyfikować, co tylko sprawia, że słuchanie Latających pięści jest jeszcze większą frajdą. Niechlujny sposób śpiewania jednych zirytuje, drugich wprowadzi w euforię. Dla mnie ta muzyka sprawdza się świetnie z taką dzikością. U Michała Głowackiego można dosłyszeć barwę podobną do Piotra Roguckiego, zwłaszcza w To co pomyślałem, który to utwór manifestuje jazzową swobodę w basowych pochodach. Czy zespól wie, co robi, czy po prostu daje się ponieść swoim instrumentom, jest nieważne. Istotne jest to, że warto dać Latającym pięściom szansę.

Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.