„Moto Toscana” pojawia się na rynku w dobrym momencie. Kapele doomowe prześcigają się w tym, kto gra najdłuższe i najsmutniejsze utwory, a niegdysiejsi bohaterowie stonera z domieszką funku, Fu Manchu, eksplorują nowe, ambitniejsze rejony. Taki luzacka załoga jak Niemcy z Moto Toscana ma szansę trafić do słuchaczy spragnionych dobrej zabawy i luzactwa. Grać też potrafią, nie ma wątpliwości. Trudno uwierzyć, że samym basem i perkusją można tyle zdziałać. Sfuzzowany bas czasem wypełnia całą dźwiękową przestrzeń i nieźle buja od początku do końca. Do perkusji mam taki zarzut, że brzmi zbyt często nad wyraz kartonowo, więc jak ktoś lubi porządnego kopa zza zestawu, tu go raczej nie znajdzie. Wokal dobrze wpisuje się w konwencję, a wyśpiewane melodie potrafią posiedzieć chwilę w głowię. Panowie chwalą się tym, że jak zagrali, tak nagrali, i niewątpliwie czuć, że to autentyczny materiał bez żadnego upiększania. Na przestrzeni 9 utworów kapeli udało się też utrzymać różnorodność na przyzwoitym poziomie – pamiętajmy, że to tylko dwa instrumenty. Niby nic tu nie odkryjemy, ale te 37 minut muzyki to idealna porcja niskokalorycznego metalu. Nie za ciężko, nie za lekko, a w sam raz.