Zespół rockowy z Niemiec wydaje swój drugi album po świetnie przyjętym debiucie. Aranżacje są na tyle kreatywne, że faktycznie, zaczynając dźwiękami gdzieś na „pustyni”, kończą płytę w „kosmosie”. Ich cechą charakterystyczną są smukłe i rozwlekłe jamy stroniące jednak od dynamicznych uniesień. Improwizacje niekiedy, jakkolwiek by nie były emocjonalne są jednak techniczne koślawe, co jest wynikiem mało pobudzającego groove’u. Rozmyta krawędź pomiędzy retro a neo-psychodelią ma jednak w sobie to coś, co sugeruje zgłębienie uniwersum Nazca Space Fox na dłużej. Ta formacja prezentuje swoją twórczość, uskrzydlając ją wiązkami stoner, desert i psychedelic rocka, niekiedy zahaczając nawet o progresję. Formuła aranżacji bez fajerwerków, ale z ciekawą fasadą brudu, który projekt ostatecznie ciekawie enigmatyzuje. To nie dzieło sztuki, ale rzecz do przesłuchania, która nie wymaga od słuchacza specjalnej atencji.