Gitara elektryczna i ten „fraktalny” dźwięk, czyli (…) „opóźnienie rytmiczne z bardzo wysokim poziomem sprzężenia zwrotnego, które tworzy kaskadowe wzorce rytmu w nieparzystych sygnaturach czasowych, takich jak 3/8, 5/8 lub 7/8. Bez obawy moi drodzy. To tłumaczenie artysty może na początku skonsternować. Na ile? Jak? Ale co? Spieszę z wyjaśnieniem. Album składa się z pięciu długich kompozycji opartych na nieustannym rytmicznym brzmieniu podpartym elektroniką, na tle której dochodzi do dialogu między chmurami elastycznych dźwięków gitary rozciągających muzyczną przestrzeń i wracających do punktu wyjścia. Muzyka dzięki temu tworzy całość w iście eklektycznej atmosferze podatnej na ciekawe eksperymentalizmy. Całość jest nieco oniryczna zatopiona w twórczości Pink Floyd (Briefing for a Descent into Hell). Niekiedy kładąca psychodeliczną matrycę rocka skłaniającą się ku rytualizmowi Toola (Road Movie, Fractal Guitar). A innym razem opiera się na fuzji jazzu i progresji w pełnym kolorycie karmazynowego króla (Urban Nightscape). Po przezwyciężeniu pozornego wrażenia monolitu tego konceptu zdajemy sobie sprawę jak wielowątkowe są owe aranżacje dzięki ciekawie improwizowanym sekcjom spiralnych gitar implodujących w stroboskopowych sekwencjach rytmu i melodyjnej kontrapunktacji. Niezależnie bowiem od technicznej elokwencji projektu całość jest na tyle motoryczna, że wciąga od pierwszy sekund. Ten album to dość wyjątkowe skrzyżowanie jazzu i rocka, które dzięki skoncentrowaniu gitarowych tonów i harmonicznej czułości nastraja swoją dynamiką i doskonałą równowagą. Pejzaż dźwięków wodzi słuchacza swoim hipnotycznym rezonansem, który jakby nigdy nie miał mieć końca… Muzyczne perpetuum mobile! Polecam!