★★★★★★★✭☆☆ |
1.Gateway 2. Beyond Earth and Reason 3. Nether Reach 4. Halo 5. Creation 6. Entering the Void 7. Oort Cloud
SKŁAD: Tomasz Turski – gitara, wokal; Zguba – klawisze, ambient
PRODUKCJA: Tomasz Turski / Zguba
WYDANIE: Pest Productions – 2018
Przyznaję się, że ostatnio mam strasznie długie ręce do klawiatury i o ile słuchanie nowości i śledzenie tego, co się dzieje w muzyce, nie jest mi obce, o tyle z pisaniem bywa ciężko. Nadrabiając zaległości zabieram się za parę słów na temat pomorskiego projektu Widziadło.
Prawdą jest, że wcale tej płyty nie olałem tak dosłownie, bo już w autorskim podsumowaniu „Metalowej Polski” za 2017 roku album znalazł się w mojej dwunastce. Rozpisywałem się wtedy: Album z pogranicza kosmicznego, atmosferycznego, pełnego głębi black metalu okraszonego niezliczoną ilością ambientowych wstawek. Rozpoczynamy od intensywnego blacku z wrzaskliwym wokalem w Gateway, by stopniowo z każdą kolejną kompozycją płynnie przenosić się w skrajne przeciwieństwo. Kończąca album kompozycja, jak to w zwyczaju na takich albumach, jest pigułką tego, co do tej pory słyszeliśmy. Dzisiaj w ręce trzymam fizyczne wydanie krążka z 2018 r. wydanego przez chińską Pest Productions, które wzbogacone jest o kolejny utwór Oort Cloud.
Skoro wykazałem już tyle weny, by napisać to wszystko, to przejdę trochę dokładniej do tego, co album zawiera. O Gateway już napisałem, drugi utwór kontynuuje jeszcze drogę z pierwszego kawałka, chociaż gdzieś w tle pojawia się melodia niosąca ukojenie. W połowie krążka, gdzieś z Halo następuje jakby kulminacja albumu. Spokojne leniwe, ambientowe tło. Przejrzyście i kosmicznie wręcz idealnie. W Creation hamujemy totalnie, jak ciało w kosmosie lewitujemy między ciszą a szumem. Poczucie zdołowania i wyobcowania w przestrzeni, chociaż trwa przez cały album, właśnie tutaj chwyta najmocniej. Entering the Void będące zakończeniem dotychczasowego materiału, o którym pisałem w „Metalowej Polsce”, jak soczewka skupia w sobie to, co do tej pory usłyszeliśmy, a więc z mrocznego ambientu i dronu odradza się katastroficzny black metal. Na zakończenie świeżynka w postaci Oort Cloud. Rozkręca się bardzo powoli, ale zachwyci swoimi momentami – interludium, klimatem i gitarową partią. Wokalnie i produkcyjnie, norweski brud niczym na „A Blaze to the Northern Sky” Darkthrone, chociaż nadal mierzi mnie ile w tym konceptu, a ile po prostu braku umiejętności.
Album mimo widocznych minusów takich jak chałupnicza produkcja, kompletnie niezrozumiałe teksty czy czasem zbyt głębokie przekonanie o słuchaniu dwóch płyt na jednym wydawnictwie, nadal swoją aurą tajemniczości, alienacji i swoistej niekonwencjonalności dowodzi, że black metal jest ciągle podatnym na eksperymenty gatunkiem i trzeba przyznać, że kiedy na te eksperymenty ma się pomysł, to słuchacz dostaje w ręce jedne z najciekawszych wydawnictw danego roku.