Trudno będzie znaleźć zespół z bardziej burzliwą historią niż Yes. Kiedy rock progresywny popadł w niełaskę, próbowali zupełnie skrajnych rzeczy na miarę klasycznego popu. Liczne przetasowania składu nie przeszkodziły jednak w utrzymaniu renomy tego zespołu bez względu na to, za co się zabierali. Na pewno nikt nie oczekuje od nich nowego „Close to the Edge” (1972), dlatego spokojnie nagrywają kolejne albumy bez większej presji. Najnowszy album z pewnością przejdzie do historii jako jeden z najdziwniejszych, bo to… „niebo a ziemia” w kontekście ich twórczości. Istnieją zaledwie sporadyczne przebłyski ich dawnych dziejów (Subway Walls). Pozostałych pocieszą piękne… popowe harmonizacje, ale komu chciałoby się przez 47 lat tworzyć połamane zawijasy. Ja niczego nie oczekiwałem. Przyjąłem płytę jako „debiut” innej formacji. Tak chyba jest najlepiej, bo w ten sposób słuchanie „Heaven & Earth” naprawdę może sprawić przyjemność!