billy talent dead silence album artwork cover art large wallpaper 3
billy talent dead silence album artwork cover art large wallpaper 3

Billy Talent – Dead Silence

●●●●●●○○○○

1. Lonely Road To Absolution 2. Viking Death March 3. Surprise Surprise 4. Running Across The Tracks 5. Love Was Still Around 6. Stand Up And Run 7. Crooked Minds 8. Man Alive! 9. Hanging By a Thread 10. Cure For The Enemy 11. Don’t Count On The Wicked 12. Show Me The Way 13. Swallowed Up By The Ocean 14. Dead Silence

SKŁAD: Ben Kowalewicz – wokal; Ian D’Sa – gitara; Jon Gallant – bas; Aaron Solowoniuk – perkusja

PRODUKCJA: Ian D’Sa

WYDANIE: 11 września 2012 – Warner Music Canada/Roadrunner

Jako fanka Billy Talent od przeszło trzech lat, przyznam, że z pewną  dozą nieśmiałości sięgnęłam po ich najnowsze nagrania ze świeżo wydanego albumu „Dead Silence” – wszak widmo rozczarowania zawsze przeciez wisi gdzieś w pobliżu. Zawieść – nie zawiodłam się; mamy tu przeszło 50 minut typowego dla Kanadyjczyków komercyjnego (to nie jest krytyka), rockowego grania, choć z drugiej strony… „szału” nie ma.

Pierwszy numer, Lonely Road To Absolution, jest akurat dosyć stonowany, ale i na tyle krótki, by szybko zostać zapomnianym na rzecz singlowego Viking Death March. Owy utwór, o rewolucyjno-buntowniczych aspiracjach, tak naprawdę niewiele różni się od poprzednich dokonań – jest głośno, melodyjnie, może nie tak agresywnie jak na (właściwym) debiucie zespołu, czyli płycie „Billy Talent”, ale wciąż robi wrażenie. Kolejnych utworów słuchałam z przyjemnością, ale już nie z takim nabożeństwem jak było to w przypadku poprzedniego albumu – „Billy Talent III”, który i tak zdaniem wielu nie był najlepszym dokonaniem zespołu (…i tu bym się już kłóciła). Niemniej jednak nietrudno o porównania do tamtej płyty – chociażby przez tematykę utworów. Poza krytyką polityków, a raczej… tyranów, w Viking Death March, jest i ocena fałszywego społeczeństwa oraz pogoni za pieniądzem (Surprise Surprise), miłość będąca źródłem wszelkiej frustracji (Hanging By a Thread) czy historia człowieka, którego największym problemem jest on sam (Show Me The Way). Nie ma za to przygnębiających, łamiących serca numerów w stylu White Sparrows czy The Dead Can’t Testify, które powstały na fali przykrych wydarzeń – w przypadku tego pierwszego, związanych z członkami zespołu (śmierć bliskiej osoby, rozstanie z dziewczyną), o czym bodaj dwa lata temu opowiadał w jednym z wywiadów gitarzysta Ian D’Sa. Stosunkową nowością są podniosłe utwory w rodzaju Dead Silence czy Cure For The Enemy, w którym to Ben Kowalewicz podkreśla: It’s time we make right the pages of history/ Until we find a cure for the enemy.

To była taka mała, naszpikowana porównaniami dygresja, pora powrócić do oceny. Poprzez średnio zróżnicowane, rockowe Love Was Still Around, po trosze balladowe (ale żadne tam Bon Jovi) Stand Up And Run, wrzaskliwe Man Alive!, które od razu przykuło moją uwagę; docieramy do typowo „talentowego” numeru Hanging By a Thread. Wprawdzie kojarzy mi się on ze znanymi z poprzednich dokonań grupy Perfect World i Diamond On a Landmine, ale tutaj akurat mi to nie przeszkadza. To kawałek przyjemny dla ucha, dobry do nucenia w dowolnym miejscu (przetestowane); opowiadający o tym, jak mężczyzna próbuje dotrzeć do ukochanej, choć niekoniecznie mu to wychodzi. Zresztą, jak tu się nie uśmiechnąć przy słowach: Well, it’s hard to hold this olive branch with a gun against my head.

Po optymistycznym Show Me The Way i paru innych, wymienionych nieco wyżej utworach, muzycy serwują na zakończenie, zdecydowanie wpasowujący się w tematykę albumu – Dead Silence, ze świetnymi chórkami gitarzysty Iana D’Sa. Ian zresztą już dowodził swoich wokalnych umiejętności chociażby w utworze Land of a Thousand Hills nagranym z grupą Noble Blood w celach charytatywnych. Na Dead Silence słychać go dosyć często; najbardziej charakterystycznie w Lonely Road to Absolution (taki fajny głos, a taki średni kawałek – szkoda).

Nie byłabym oczywiście sobą, gdybym się do czegoś jeszcze nie przyczepiła. A mianowicie, rażcy jest fakt, że w każdym utworze pobrzmiewa echo czegoś, co już znamy, głównie z płyt Billy Talent II i III. Ja jednak należę do zwolenników teorii, że czasem lepiej zrobić jest coś, kolokwialnie mówiąc, „odjechanego” – niekoniecznie w stylu grupy – zamiast narażać się na niepotrzebną wtórność…

Niemniej jednak ogólne wrażenie pozostaje raczej pozytywne. Kanadyjczycy wciąż grają przyzwoity, fajny rock. Odwróciłabym się od nich chyba tylko gdyby przerzucili się na disco polo, bo to już byłoby za bardzo… „odjechane”. Balans musi być. Zresztą, po przesłuchaniu Dead Silence wiem, że się na to nie zanosi.

BILLY TALENT – VIKING DEATH MARCH