Tim Bowness – Lost In The Ghost Light

★★★★★★★☆☆☆

1. Worlds of Yesterday 2. Moonshot Manchild 3. Kill The Pain That’s Killing You 4. Nowhere Good To Go 5. You’ll Be The Silence 6. Lost In The Ghost Light 7. You Wanted To Be Seen 8. Distant Summers  SKŁAD: Tim Bowness: Vocals, Backing Vocals, Synths. Stephen Bennett: Keyboards. Bruce Soord: Guitars. Colin Edwin: Bass Guitars. Hux Nettermalm: Drums. Andrew Booker: Drums  WYDANIE: 17 lutego 2017 – Inside Out

www.timbowness.co.uk

Mało jest wokalistów, których barwa głosu budziłaby tak przeciwstawne opinie. Tima Bownessa można szczerze kochać, ale są tacy, co nie mogą znieść jego wokalu. Jedno jest pewne: wokal to nietuzinkowy, rozpoznawalny i jedyny w swoim rodzaju. Niektórzy określają go jako „najbardziej melancholijny głos świata”, aby po chwili dodać – „nie ma drugiego artysty, który brzmiałby podobnie”.

Osoba Tima Bownessa jest bardzo dobrze znana licznym fanom Stevena Wilsona. Ci dwaj panowie tworzyli niegdyś kultowy duet No-Man, który w zamierzchłym roku 1993 spowodował małe zamieszanie wydając debiutancki album „Loveblows & Lovecries – A Confession”. Była to bardzo specyficzna mieszanka trip-hopu, synth-popu i art-rocka,  jakże inna od tego, co dominowało wówczas w muzycznym świecie. Duet nie spoczął na laurach i wydał jeszcze 5 udanych płyt, by nieformalnie zawiesić swą działalność w 2008 roku. 

Jednak nie był to jedyny kierunek muzyczny Bownessa. Przez blisko trzydzieści lat muzycznej kariery zyskał miano artysty, któremu nie są obce różne gatunki muzyczne: drum’n’bass, muzyka taneczna, jazz czy rock. Poza Stevenem Wilsonem współpracował z takimi artystami jak Giancarlo Erra (projekt Memories Of Machines), Richardem Barbieri (Porcupine Tree), Stefano Panunzim, grupami Samuel Smiles, Slow Electric, Fjieri, Centrozoom, Henry Fool. Jest też współproducentem i współautorem dobrze przyjętego albumu Judy Dyble (ex-Fairport Convention) „Talking With Strangers” z 2009 r. W 2001 roku wraz Pete’em Morganem i Peterem Chilversem założył niezależną wytwórnię płytową Burning Shed, która jak można przeczytać na stronie specjalizuje się w: „Singer-Songwriter, Progressive, Ambient/Electronica and Art Rock music”.

Bowness wśród swoich inspiracji  wymienia: Roberta Wyatta, Petera Hammilla, Nicka Drake’a, Scotta Walkera, Nico i Tima Buckleya oraz… muzykę disco lat 70. czy angielski punk. Wszystko to daje nam obraz, jakiego rodzaju to artysta i u nieznających jego twórczości zapewne budzi szczere zaciekawienie. 

Ostatnie lata to dosyć pracowity okres w twórczości Tima Bownessa. Skoncentrował się głównie na solowej karierze i odkąd podpisał kontrakt z wytwórnią Inside Out Music, co roku wydaje nowy album. „Lost of the Ghost Light” jest trzecią płytą wydaną dla tej stajni i czwartą w dorobku solowym.  Z jakim albumem mamy do czynienia? No cóż, nie mogła być inna – piękna. Nie jest jednak pozbawiona wad. Ale po kolei. Album otwiera kompozycja Worlds of Yesterday – utrzymana w klimatach do jakich artysta zdążył nas przyzwyczaić na swoich płytach w muzycznej konwencji dominującej na nagraniach No-Man. Wszechogarniająca melancholia snuje się tu od samego początku, a przełamuje ją dopiero w drugiej połowie utworu ciepłą partią fletu Kita Watkinsona (Happy the Man, Camel) oraz gitary. Moonshot Manchild to jeden z najdłuższych kawałków na płycie i chyba najbardziej zbliżający się do stylistyki rocka progresywnego utwór. Nużyć nieco może powtarzany wielokrotnie refren, ale pasaże instrumentalne w środku utworu wszelkie nasuwające się mankamenty równoważą. Jako trzeci znalazł się zwarty Kill the Pain that’s Killing You, najbardziej dynamiczny na płycie, ocierający się wręcz o trip hop. Jego najmocniejszą stroną jest nietuzinkowa gra na gitarze przypominająca styl Stevena Wilsona lub Davida Gilmoura z płyty Pink Floyd „Dark Side of the Moon”. Na gitarze w tym utworze gra sam David Rhodes, wieloletni współpracownik Petera Gabriela oraz Kate Bush.

Nowhere Good to Go to chyba najmniej ciekawa kompozycja uratowana kolejna miłą dla ucha partią fletu, zagraną tym razem dla odmiany przez Andrew Keelinga (Robert Fripp), który pojawia się również w kolejnym utworze You’ll Be the Silence. To z kolei, jak dla mnie zbyt rozciągnięta kompozycja. Gdyby ująć jej 4 minuty byłaby o wiele bardziej strawna; równocześnie jest po prostu piękna w swojej subtelności. Kawałek tytułowy to najkrótszy moment płyty – przesycony dramatyzmem pasaż, w którym dominuje dramaturgiczny wokal Bownessa.  Przedostatni na płycie to jeden z moich ulubionych utworów tego wydawnictwa – You Wanted to be Seen. Zaczyna się niepozornie, melancholijnie i typowo dla tego artysty. Po dwóch i pół minuty rytm przyspiesza, pojawiają się klawisze i nastrój przypominający jak żywo kompozycje… Genesis z początku lat 70. Nawet brzmienie perkusji jest stylistycznie zbliżone do gry Phila Collinsa, tyle tylko, że pod tym względem przypomina to lata 90. Utwór kończy krótką, ale rónie genesisową solówka gitarową, którą wykonuje Bruce Soord (Pineapple Thief), będący stałym członkiem zespołu Tima.

Jak się kończy album? Wisienką na torcie. Distant Summer – to wokal Bownessa… i charakterystyczny flet, którego nie sposób nie rozpoznać. Maestro Ian Anderson (Jethro Tull) zdobi swą wirtuozerią ostatnie cudowne takty płyty. Gwiazdorska obsada – spośród wielu nazwisk nie wymieniłem jeszcze wartych wzmianki artystów jak Colin Edwin (Porcupine Tree), Hux Nettermalm (Paatos), czy też Stephen Bennett (Sanguine Hum, No-Man). Znakomite aranże oraz produkcja. Melancholijny nastrój i głos Bownessa. To wszystko decyduje o tym, że album jest nietuzinkowy i słucha się go bardzo dobrze od początku do samego końca. W niektórych fragmentach jest być może zbyt rozwlekły i mało dynamiczny. Żyjemy przecież w czasach przesyconych pędem, pośpiechem i hałasem, wobec których płyta stanowi kontrast oraz prawdziwe na nie antidotum. Dobrze się jest w niej zanurzyć i na chwilę uciec od szaleństwa zewnętrznego świata.