Max Richter – Infra

1. Infra 1; 2. Journey 1; 3. Infra 2; 4. Infra 3; 5. Journey 2; 6. Infra 4; 7. Journey 3; 8. Journey 4; 9. Journey 5; 10. Infra 5; 11. Infra 6; 12. Infra 7; 13. Infra 8

SKŁAD: Max Richter – fortepian, elektronika; Louisa Fuller – skrzypce; Natalia Bonner – skrzypce; Nick Barr – wiolonczela; Ian Burdge – altówkal Chris Worsey – altówka

PRODUKCJA: Max Richter

WYDANIE: 30 czerwca 2017 – Deutsche Grammophon

„Infra” to kolejny po „Songs from Before” i „The Blue Notebooks”  retrospektywny album z katalogu Maxa Richtera. Napisany na fortepian, kwartet smyczkowy i instrumenty elektroniczne album jest rozszerzoną wersją dwudziestopięciominutowego  dzieła, które Richter stworzył na potrzeby współpracy z choreografem Waynem McGregorem i artystą wizualnym Julianem Opie. W wyniku tej kolaboracji powstał balet, stworzony w odpowiedzi na zamachy terrorystyczne, które wstrząsnęły Londynem 7 lipca 2005 roku.  Jak wyjaśnia Richter: Utwór ten, w pewnym sensie, opowiada o podróży. Składa się z części, będących medytacją na temat politycznej kondycji ówczesnego Londynu oraz tragedii, która wiązała się z tamtymi wydarzeniami. Każdy z nas znał kogoś, kogo te zamachy dotknęły osobiście lub nawet zabiły. Muzyka ta jest czymś w rodzaju społecznej aktywizacji, aktem protestu.

Muzyka instrumentalna ogółem rzeczy można powiedzieć, że często jest dobra i każdego jakąś tam cząstką emocji dotknie. Rzadziej zdarzają się w tym gatunku rzeczy naprawdę wielkie. Przekazywanie uczuć bez pomocy liryki wymaga niesamowitej kontroli subtelności i abstrakcji muzycznej nomenklatury. Max Richter w wielu momentach jednak ociera się niemalże o doskonałość tego gatunku, bazując na chłodnym, niemalże klaustrofobicznym wręcz wymiarze brzmienia. Pięknie operuje euforią i kontemplacją, które doskonale wpajają się w nocny klimat. Muzyka jest niesamowicie żywa i przytłaczająca swoją wrażliwością. Nadaje atmosferze mroku uczucia jego namacalności, które nie tyle przeraża, co fascynuje.

Markiza neoklasycyzmu Richtera ewoluuje dość niemrawo na tle bolesnych elementów crescendo owiniętych ciepłem strun i elektronicznych dysonansów. Większość utworów operują trwałe, czy też obsesyjne wręcz,  repetycje melodii przerywane elektronicznymi zawodami odbiornika radiowego oraz innymi analogicznymi trzaskami. Te „przerywniki” nadają jednak płycie prawdziwego charakteru. Bez nich album ograniczyłby się do ckliwych melodycznych puent, których użyć można by w niejednym filmowym romansidle. „Infra” dzięki swojej abstrahującej od norm formie daje słuchaczowi materiał silnie intrygujący. Staje się harmonijną metaforą naszego życia, którego piękno często zostaje zamglone przez „biały szum”, czy inne „sprzężenia”. Soniczna przestrzeń, która koi…

Jak na tego artystę, muzykę z tego wydawnictwa można przyrównać jednak do miana kameralnej. Prezentuje się bowiem bez podmuchu majestatu i zbędnych uniesień. Bardzo liryczna i niekiedy wybuchowa, acz schowana w swojej intymności dźwięków. Taki efekt przysporzyły fortepian, kwartet smyczkowy oraz intensywne wątki surowej elektroniki. Jego muzyka ma jednak zawsze zdolność do interakcji banalnych sytuacji i nie trzeba koniecznie wybierać się na balet T. S. Eliota „The Waste Land”, na którego podstawie powstała ta muzyka, ale zwykły spacer po mieście. Gwarantuję, że muzyka z tego albumu podwaja ładunek emocjonalny każdej sceny, którą będziecie mieli w promieniu swoich oczu. Tak jakby na chwilę stalibyśmy się synestetykami, którzy zaczynają dostrzegać najprostsze rzeczy poprzez pryzmat wrażliwości… infradźwięków. To muzyka, dzięki której nabierasz do życia naprawdę sporego dystansu. Charakteryzuje się w tym samym momencie niesamowitą prostotą, czasami wręcz rażąco sklepiając na pozór dwie sprzeczne ze sobą motywy, które jakby mimochodem odnajdywały w sobie punkt zahaczenia w trajektorii wciąż powtarzających się wspomnianych repetycji, które tak umiłował sobie Richter.

Muzyka Richtera zawarta na albumie „Infra” mimo wspomnienia inspiracji fragmentów T.S. Eliota, nawiązuje bezpośrednio do Winterreise Schuberta. Dzieło to jest wspaniałym, pełnym smutku, cyklem gotyckich pieśni, opartych na posępnych poematach Wilhelma Mullera. Osadzone w aurze srogiej zimy, opowiadają o błędnym podróżniku, którego serce oraz pamięć skuwa lód. 

Wielu zasugeruje wobec tej muzyki przeintelektualizowanie, ale czy taka melancholijna dekadencja łamiąca awangardę może być źródłem przerostu formy nad treścią? Neoklasycystyczna głębia tej muzyki niesie za sobą intensywną woń tajemnicy i napięcia. Precyzja wyważnie skupia nas swoją post-apokaliptyczną intensywnością oraz ucieczką w transcendencję. Umiejętność przekazu tak złożonych emocji na fundamencie tak minimalnie zaaranżowanych kompozycji zdumiewa wielu. Jestem jedną z tych osób…