Prince to potężna indywidualność prawdziwie koncertowa. Dla wielu jego fanów usłyszeć go na żywo znaczy nie mniej niż dla katolika spotkanie z papieżem, a dla muzułmanina wizyta w Mekce. Koncerty Prince’a to nie tylko uczta dla ucha i oka, ale przeżycie czysto duchowe. Artystę tego można kochać, nienawidzić, albo co się często zdarza, nie rozumieć. Z pewnością nie można być wobec niego obojętnym.
Prince potrafi zawładnąć publicznością na wszystkich szerokościach geograficznych, aczkolwiek w Szkocji po raz ostatni dokonał tego aż 19 lat temu. Oczekiwania wobec tego koncertu były więc ogromne, a bilety do mogącej pomieścić 12 tysięcy widzów SSE Hydro wyprzedane zostały dosłownie w ciągu kilku minut. Ci, którzy próbowali kupić bilet u „koników” przed koncertem musieli się liczyć z wydatkiem rzędu nawet 500 funtów! Sam artysta od szkockiej publiczności miał skromne wymagania – ubrać się w purpurę i nie używać telefonów komórkowych (wiadomo w jakim celu). Z tym pierwszym nie było problemu, cała sala mieniła się wszystkimi odcieniami purpury, a kiedy sam Prince pojawił się na scenie, purpurą oblały się również twarze widzów. Więcej kłopotów było z telefonami, bowiem nie od dziś wiadomo, że część widowni przychodzi na koncerty głównie po to, aby oglądać go poprzez pryzmat ekranu swojego telefonu. Swoją drogą jest to w dzisiejszych czasach dość typowy przejaw zachowań naszego społeczeństwa w dużych grupach. Ochrona pod sceną musiała się więc uwijać nie mniej niż sami artyści na scenie.
Koncert rozpoczął się od Let’s Go Crazy, ale dużo wolniej i o wiele ciężej niż w oryginale. Efekt był iście fizyczny. Potęga gitarowego brzmienia, szał widowni, efekty świetlno-wizualne. Wszystko to mogło przyprawić o palpitacje serca, a hydrometry już w pierwszej minucie tego koncertu wskazywały na maksimum wilgotności. Następne w kolejności utwory, jak: Take Me With U, Raspberry Beret, U Got the Look, Musicology i wreszcie Kiss nie pozostawiły złudzeń, że autorem takiego show może być tylko Prince. Towarzyszący artyście żeńskie trio 3RDEYEGIRL w składzie: Ida Nielsen (bas, wokal), Hannah Ford (perkusja, wokal) oraz Donna Grantis (gitara, wokal) doskonale wpisało się w jego stylistykę nie tylko pod względem muzycznym, ale i wizualnym. Nie od dziś wiadomo, że Prince dobiera do swych zespołów panie niezwykłej urody.
Nie zabrakło także najnowszych kompozycji Amerykanina. W Funknroll na scenę zaproszonych zostało kilka osób spośród publiczności. Byli oni tak zaskoczeni, a wręcz zszokowani zaistniałą sytuacją, że ich ruchy nie do końca były funky. Nadrabiał oczywiści Prince, który mimo swoich 55 lat poruszał się z niezwykłą gracją i zwinnością, a jego taniec mimo upływu lat wcale nie stracił na atrakcyjności. Jako gitarzysta Prince w przeciągu swej 35-letniej kariery rozwinął się niezmiernie i stoi w tej chwili jeżeli nie na najwyższym szczycie gitarowej sztuki, którego tak naprawdę nie da się ściśle oznaczyć, to przynajmniej w takiej od niego odległości, że już nie wolno wątpić, że go może dosięgnąć.
Rewelacją koncertu był jego solowy występ na fortepianie, gdzie olśniewał nie tylko swoją grą, ale i głosem. Wykonując takie utwory, jak: Diamonds and Pearls oraz The Beautiful Ones Prince przypomniał nam, że obdarzony jest wręcz niebiańskim falsetem, którego ton pieści, rozmarza i upaja. Był to najbardziej intymny moment tego koncertu, który najbardziej zbliżył artystę z rozkołysaną widownią. Zgoła odmienny nastrój panował podczas utworu Controversy. Na komendę: Everyone get your phones out and wave them about! publiczność niezwykle ochoczo wyjęła swoje telefony i już bez żadnych uników zaczęła robić muzykowi zdjęcia. Efekt, jaki wywołał ten zabieg w wypełnionej do ostatniego miejsca arenie SSE Hydro był zapewne nie mniej imponujący niż zapalone zapalniczki podczas koncertów w latach 80.
Spośród wielu przebojów Princa 3RDEYEGIRL wykonał również: When Doves Cry, I Would Die 4 You, 1999, Little Red Corvette, Nothing Compares to You, Guitar oraz Plectrum Electrum z mającej się niebawem ukazać najnowszej płyty artysty pod tym samym tytułem. Kulminacją całego przedstawienia był oczywiście Purple Rain, utwór, który nie jest już tylko kolejną wyśmienitą kompozycją Prince’a, ale hymnem całego pokolenia, a raczej pokoleń, które wychowały się na muzyce tego artysty. W czasie trwania tego utworu na publiczność faktycznie spadł purpurowy deszcz w postaci tysięcy purpurowych karteczek papieru, które dosłownie usłały parkiet sali koncertowej. Po zejściu muzyków ze sceny nikt nie zamierzał tego purpurowego dywanu opuszczać. Prince nie dał się długo prosić i na bis zagrał legendarny funkowy szlagier Play This Funky Music, po czym niczym wytrawny DJ wykonał zestaw utworów, na które składały się m.in. takie kompozycje, jak: Alphabet Street, Hot Thing oraz Housequake. Po opuszczeniu widowni, Prince wrócił na nią jeszcze wraz z trzymanym w ręku pękiem purpurowych balonów. Wypuściwszy je do góry, przesłał publiczności pocałunek i opuścił scenę. Tym samym jedno z najbardziej oczekiwanych muzycznych wydarzeń w Szkocji w XXI wieku dobiegło końca.
Na rachunek tak fenomenalnego artysty utworzyły się już liczne legendy. Nie zawsze da się dociec, co jest prawdą, a co tylko dziennikarską fantazją. Wystarczy jednak chociaż raz w życiu udać się na jego koncert, aby zrozumieć, że podczas jego trwania postawionym jest się w obliczu geniusza, któremu na imię jest Prince.