Wszystkie drogi prowadzą do Pančeva

Niepozorne miasto w serbskiej Wojwodinie, położone nad malowniczą rzeką Temesz niedaleko ujścia do Dunaju, daleko od utartych szlaków turystycznych, po raz kolejny stało się miejscem spotkań kreatywnych umysłów jazzowego świata. Pančevački Jazz Festival obchodził w tym roku 25. rocznicę i była to jeszcze jedna okazja do podtrzymania renomy jednego z najciekawszych festiwali nie tylko w swoim regionie, ale w całej Europie.

Z punku widzenia polskiego słuchacza tegoroczna edycja była wyjątkowa, bowiem po raz pierwszy w historii pojawili się tam nasi artyści. Electro-Acoustic Beat Sessions czyli EABS oraz trio Marcina Wasilewskiego z towarzyszeniem legendarnego saksofonisty Joe Lovano odcisnęli swoje piętno podczas festiwalu i wpisali się w tradycję tamtejszych koncertów, których nigdy się nie zapomina.

Festiwal otworzył kwartet Band’Union włoskiego bandeonisty Daniele Di Bonaventury. Prezentowana przez nich muzyka sprzyjała klimatowi włoskiej riwiery. Tempo było niespieszne, melodie łagodne i wpadające w ucho, frazowanie pełne elokwencji, a rytm miał spokojny, śródziemnomorski charakter. Takiej muzyki w zasadzie trudno nie polubić, zwłaszcza kiedy kolejne utwory zapowiadał sam lider ze swoim niemiłosiernie przeciągającym sylaby włoskim akcentem. Od samego początku było jasne, że artyści czują się w prezentowanym repertuarze znakomicie, a poprzez muzykę wyrażają samych siebie. Wisienką na torcie była piękna ballada zagrana na bis Bella di notte – kompozycja kontrabasisty Felice Del Gaudio, dedykowana kobietom, finalnie intonowana przez całą salę.

Dużym zaskoczeniem był występ kwintetu Simsa Fünf. Erudycyjne podejście do muzycznej materii zaowocowało bardzo zróżnicowanym repertuarem odwołującym się do takich stylów jak: folk (Stockholm), muzyki polifonicznej (You & Me and the Devil Makes Three), Bliskiego Wschodu (Yaron), średniowiecznej/renesansowej muzyki instrumentalnej (Castell Prozorov). Koncertu słuchało się z niesłabnącym zainteresowaniem. Komentarze lidera i kompozytora Sebastiana Funfa (perkusja) do wykonywanego materiału niewątpliwie pomagały w percepcji muzyki, a partie solowe (m.in. Štěpán Flagar na saksofonie!) spinały ten występ w znakomitą całość.

Pierwszy wieczór festiwalu kończył długo wyczekiwany koncert EABS (Marek Pędziwiatr – instr. klawiszowe, wokal; Paweł Stachowiak – gitara basowa; Jakub Kurek – trąbka; Olaf Węgier – saksofon; Marcin Rak – perkusja). Co ciekawe nie miał on miejsca na sali głównej tamtejszego Domu Kultury, ale we foyer. Klubowa atmosfera musiała sprzyjać polskim artystom, bowiem już od pierwszych taktów dało się rozpoznać ich charakterystyczne, retrofuturystyczne brzmienie. Nieustanne poszukiwanie czegoś co nazywane jest potocznie „słowiańską melancholią” stało się ich znakiem rozpoznawczym i na Bałkanach trafiło na podatny grunt, gdzie zespół bynajmniej nie był dla publiczności anonimowy.

EABS zaprezentował materiał z ostatniej płyty „2061” jak i utwory z wcześniejszych produkcji jak m.in. „Discipline of Sun Ra”. Muzyka potrafiła wprowadzić słuchacza w swoisty trans (Lucifer (The New Sun)), ale i przykuć spojrzenie na samych jej wykonawców. Kwintet stanowił tak zgrany kolektyw, że trudno jest kogokolwiek wyróżnić, ale jednocześnie kompozycje Marka Pędziwiatra są tak zaaranżowane, że każdy mógł wykazać się indywidualnymi zdolnościami. Puls wyznaczony przez sekcję rytmiczną i instrumenty klawiszowe był solidny jak grawitacja, a partie solowe trąbki i saksofonu miały w sobie tyle mocy, że były na tym tle jak trzęsienie ziemi. Instrumenty klawiszowe wprowadzały jeszcze jeden, jakby ponadnaturalny wymiar. Jeśli miałbym wskazać przykład zespołu, który równie ciekawie czerpie z tradycji i jednocześnie sięga w przyszłość, to niewątpliwie byłby to EABS.

Kontrastowo wypadł kolejny wieczór festiwalu, gdzie w podobnej konwencji zaprezentował się Kühn Fu V. W tym przypadku hiphopowy beat, zastąpiony został rockową, a czasami nawet punkową energią. Tu również dokonała się synteza, ale już tylko na bazie stylów. Muzyka daleka była od jakiejkolwiek ortodoksji, ale o nowym brzmieniu też nie mogło być mowy. Kühn Fu może imponować swoim zaangażowaniem i szaleństwem muzycznej kreacji, ale obawiam się, że ich twórczość nie jest aż tak oryginalna jak chcieliby tego jej sami wykonawcy. Póki co zespół ten pozostaje w ciekawej, ale jednak jazzowej, wielokondygnacyjnej niszy.

Duże oczekiwania wiązały się z koncertem „The Throw” wiolonczelisty Erica Friedlandera. Gwiazdorska obsada w postaci takich wykonawców jak: Uri Caine (fortepian), Ches Smith (perkusja), Mark Helias (kontrabas) zapowiadała duże emocje. Niestety skończyło się niedosytem. Narracja tego koncertu podobnie jak i dynamika kolejnych utworów była nazbyt płaszczyznowa, przez co po jakimś czasie muzyka zaczynała zwyczajnie nużyć. Zaskoczeniem mogły być liczne zapożyczenia z konwencji rocka progresywnego (The Fire In You) co przejawiało się poprzez częste, złożone rytmicznie unisona partii skrzypiec i fortepianu na tle dosyć ociężale brzmiącej sekcji rytmicznej. Zabieg ten powtarzał się na tyle regularnie, że swingujący Glimmer, czy też ciekawe solowe intermezza lidera nie był w stanie dać odpowiedniego balansu dla całości występu.

Największym odkryciem festiwalu był występ tria izraelskiego gitarzysty Ofera Mizrahi’ego (Leat Sol Sabbah – wiolonczela; David Michaeli – kontrabas). Warto zwrócić uwagę już na instrument, na którym grał artysta, i który pozwalał mu osiągnąć swoje unikalne brzmienie. Whale guitar to samodzielna konstrukcja Mizrahiego złożona z 24. strun i podzielona na trzy części dając tym samym efekt polifonii. Inspiracją dla artysty była dźwięczność instrumentów wywodzących się z kultury hinduskiej takich jak sitar i sarod. W efekcie usłyszeliśmy muzykę na poziomie emocjonalności i muzykalności zdecydowanie wykraczającą poza naszą europejską percepcję. Jednak równie ważna jak indywidualne brzmienie była tam melodia, wyraźnie kantylenowa, ale zawierająca w sobie mnóstwo mikrotonów, które dodawały mistycyzmu do całości dzieła. Takie utwory jak choćby Two Lovers, czy One Legged Ballerina miały w sobie tyle samo wdzięku, co i wykonawczego kunsztu i piękna. Talent Ofera Mizrahiego nie podlega dyskusji i jest tylko kwestią czasu kiedy przebije się on do jazzowego mainstreamu i nie tylko. Jego muzyka wydaje się nie znać granic.

Jeszcze jednym i jakże znaczącym akcentem na PJF, był występ tria pianisty Marcina Wasilewskiego (Sławomir Kurkiewicz – kontrabas, Michał Miśkiewicz – perkusja) wraz z amerykańskim saksofonistą Joe Lovano. Tak o tym koncercie pisze reporter i fotograf brytyjskiego magazynu Jazz Wise, Tim Dickeson:

Lovano has now played quite extensively with Wasilewski across Europe and the first thought that struck me as they were playing was that this is now ‘a band’ – rather than Joe Lovano ‘sitting in’ or Wasilewski ‘supporting’. The last time I saw them a few years ago that was definitely the case – tonight it’s immediately apparent this is now a proper quartet.

Wasilewski pulls the strings in the band and his soloing was some of the best I’ve heard anywhere. Long incredible passages of improvisation with Sławomir Kurkiewicz (Bass) and Michał Miśkiewicz (drums) telepathically right there with him underpinning his changes of mood or direction seamlessly. During Wasilewski’s solos Lovano kept a low profile behind the drums deep into the music until he sprung into life and delivered his own fiery contributions. Whatever Wasilewski played Lovano equalled it and the duel between the two was fantastic to listen to – the pair always feeding off each other trading ideas and pushing the music to the limit. Wasilewski’s trio are brilliant and now with Lovano in the band they really have taken the music to a higher level.

PJF to mały festiwal w niewielkim mieście, gdzie możemy usłyszeć muzykę – wydawać by się mogło – zarezerwowaną tylko dla renomowanych sal koncertowych. Przyjazna atmosfera tego wydarzenia wyjątkowo sprzyja percepcji jazzowych progresja, a przy okazji otwiera się na publiczność nie przywykłą do tak złożonych projektów. Zagłębiając się w historię festiwalu i przeglądając jego obsadę programową, łatwo dojdziemy do wniosku, że rok do roku grają tam najbardziej wpływowi i uznani artyści. Muzycy, którzy już są na topie, ale mający jazzowe laury w niedalekiej przyszłości osiągnąć. Cieszy więc fakt, że do tego szlachetnego grona dołączyli również polscy artyści. Festiwal w Pančevie jest też dowodem na to, że mając odpowiednie zdolności organizatorskie, ambicję i dogłębną wiedzę o tym kto jest kim w jazzie nowoczesnym, można stworzyć festiwal na najwyższym poziomie artystycznym, w którym uczestnictwo jest dla każdego muzyka nobilitacją i okazją do zaprezentowania się z jak najlepszej strony. Wszystkie drogi prowadzą do Pančeva i oby tak dalej.

Zdjęcia (od góry): Ofer Mizrahi, Daniele Di Bonaventura, Sebastian Simsa, EABS, Eric Friedlander

Autor: Marcin Puławski 

Marcin Wasilewski, Joe Lovano & Marcin Wasilewski Trio

Autor: Tim Dickeson