Konrad Beniamin Puławski: Czy mógłbyś w dużym skrócie opowiedzieć, jakie były wasze początki? Skąd i jak wyszliście z tej muzycznej „otchłani”? Czy którykolwiek z was miał jakieś doświadczenie z prawdziwym; tym stricte muzycznym światem?
Piotr Jaskółka (fot. Adrianna Sołtys) |
Piotr Jaskółka: Nikt nie miał większego doświadczenia. To było w 2005 roku, kiedy Marcin (Chuchla – przyp. aut.) z naszym pierwszym wokalistą Sebastianem (Szpakowskim – przyp. aut.) zaczęli robić jakieś szkice numerów, które nagrali w formie demo i zaczęli szukać składu. To jednak trwało dosyć długo, bo na scenie zadebiutowaliśmy dopiero w 2009 roku. Od tamtej pory, tj. od 2010 roku zmienił się właśnie wokalista. Była to dosyć duża zmiana w sensie tego, co robiliśmy i od tamtej pory gramy w zasadzie to, co można usłyszeć na EP-ce. W międzyczasie ja odszedłem na moment z kapeli, gdzie grałem na basie. Wróciłem na początku tego roku i gramy w tym samym składzie, w którym graliśmy na początku poza wokalistą.
KBP: Czy łatwo było się przebić z tym materiałem? Co wam najbardziej w tym pomogło, bo rozumiem, że to nie było jednorazowe przejście?
PJ: Bardzo dużo nam pomogło zebranie się w sobie; wydanie tego, wyprodukowanie klipu, który zrobił bardzo dużą robotę. To była naprawdę fajna sprawa. Dostaliśmy to, co chcieliśmy dostać. Wiesz, chcieliśmy spróbować na takiej zasadzie, że albo to się komuś spodoba i będziemy robić to dalej, albo odpuszczamy i całość zostaje dla nas jako pamiątka. Na szczęście wszystko w jakiś sposób ruszyło i poszło do przodu. To bardzo fajne uczucie.
KBP: Sporo ryzykowaliście. Można powiedzieć, że rzuciliście wszystko na jedną kartę, czy tak?
PJ: Dokładnie! Klip i płyta wiązały się z dużą ilością pracy, nie mówiąc już o kasie, którą też musieliśmy jakoś wyłożyć ze swoich kieszeni. Wszystko zrobiliśmy bez jakiegokolwiek wsparcia, bez jakiegoś „dobrego wujka”… Wszystko robiliśmy we własnym zakresie. No i mamy, co mamy.
Od lewej: Marcin Chuchla, Wojtek Pyć, Tomek Przywara. Z tyłu: Michał Chruściel, Piotr Jaskółka (fot. Adrianna Sołtys) |
KBP: Wiem, że do tej pory braliście już udział w kilku koncertowych wydarzeniach. Które z wydarzeń zaliczyłbyś do tych największych sukcesów? Czy to one poszerzyły wasze grono publiczne? A może największy sukces jeszcze przed wami?
PJ: Ja myślę, że jeszcze jest przed nami. To wszystko się rozwija, poza tym każdy koncert jaki gramy to jest tak jakby co innego; za każdym razem jest inaczej. Przychodzą i słuchają nas inni ludzie. Z opinii publicznej docierają do nas pozytywne komentarze. Także, wszystko jest tak naprawdę na dobrej drodze. Poza tym, my też się w jakiś sposób rozwijamy, chociażby „koncertowo”. To nie jest tak, że każdy koncert wygląda i brzmi tak samo. Cały czas idziemy do przodu. Myślę, że generalnie chodzi o to, żeby zagrać… może powiem inaczej. Każdy ma jakieś marzenie, żeby zagrać z kimś na jakiejś większej scenie i z jakimiś innymi kapelami, których słuchamy, a gdzieś tam w przyszłości może okazać się to możliwe. Na to liczymy.
KBP: Co dałoby taką gloryfikacje waszej dotychczasowej egzystencji na scenie muzycznej?
PJ: Ja myślę, że to właśnie tego typu „gigi”, np. Woodstock, Ursynalia, czy jakiś większy festiwal, gdzie jest naprawdę dużo osób i byłoby to wydarzenie, które my moglibyśmy naprawdę zapamiętać i jak przypuszczam w sposób szczególny zapamiętaliby to ludzie. Na to cały czas czekamy i tego jeszcze nie mamy jakby w swoim dorobku. Mamy nadzieję, że to się teraz zmieni.
Tomek Przywara (fot. Adrianna Sołtys) |
KBP: I tego wam właśnie życzę. Jeżeli się nie mylę to „The Abyss Gazes Into You” jest waszym pierwszym kontaktem z szerszym gronem odbiorców. Powiedz, na jakiej zasadzie kształtuje się wasz ideał muzyki. W wielu miejscach wspominaliście o inspiracjach zespołami typu Korn, Tool, a nawet Deftones. Jaki jest ich rzeczywisty udział w muzyce? A może to po prostu wychodzi podświadomie?
PJ: Wiesz, być może bardziej podświadomie, bo to wygląda tak, że każdy z nas słucha jakby czegoś innego i gdybyśmy robili muzykę samodzielnie to byłoby tych inspiracji słychać znacznie więcej. Natomiast, kiedy się ze sobą spotykamy i robimy coś wspólnie to wychodzi zupełna mieszanka, której na samym początku nawet sami się nie spodziewamy. No i to jest fajne. Ideału, jako takiego, do którego dążymy nie mamy. Natomiast to cały czas się zmienia i z czasem w jakiś sposób na pewno się wykrystalizuje. Muszę powiedzieć, że chyba zbliżamy się do tego, co chcielibyśmy w przyszłości grać. Myślę, że w przyszłym roku nagramy w końcu coś takiego, co w pewnym sensie będzie można nazwać albumem. Taki jest nasz cel na przyszły rok.
KBP: Rozszerzając ostatnie pytanie, czy w From Afar istnieje jakiś jeden spójny wzór, którym chcecie się kierować w komponowaniu muzyki, czy raczej każdy z członków wprowadza swój własny indywidualny element twórczy?
PJ: Jak najbardziej każdy ma wpływ na to, co słychać na samym końcu, bo wygląda to tak, że przynosimy po prostu jakiś riff zrobiony gdzieś w domu, albo rozsyłamy go sobie i to jest jakby szkic, a zarazem punkt wyjściowy. Natomiast, później okazuje się, że to zupełnie odbiega od tego, co planowaliśmy na samym początku. Czasem to, co zrobimy na samym końcu, jest więc zupełnie inne od jakichś początkowych zamierzeń. Czasem tym, co robimy zaskakujemy nawet sami siebie i to tak naprawdę sprawia nam największą przyjemność. Dlatego cały czas chce się nam to robić.
Jest o nas coraz głośniej (fot. Adrianna Sołtys) |
KBP: A jak wyglądał sam proces komponowania? Możesz podać zależność i wpływ każdego z was na rozwój materiału finalnie znajdującego się na „The Abyss Gazes Into You”, czy raczej jest jakaś wypadkowa, która nie ma na to większego znaczenia?
PJ: Wiesz, najbardziej chyba wypadkowa; z tym, że najczęściej to jest tak, że Marcin przynosił, zdaje się najwięcej takich riffów, czy szkiców numerów. Natomiast później, jeżeli chodzi o bębny no to wiadomo, że one mają wpływ na sam kształt numeru i na to jak dana kompozycja sobie „płynie”. Mój bas i gitara Tomka (Przywara – przyp. aut.) dochodzą znacznie później z tym, że my mamy wpływ bardziej na klimat niż na sam kształt numeru. No i oczywiście wokal, który robi bardzo dużą robotę. Generalnie każdy gdzieś tam swoją część w każdy numer wkłada.
KBP: Niestety wielu z recenzentów zarzuca wam bezbarwność i niezdecydowanie w swojej twórczości. Rzeczywiście „The Abyss Gazes Into You” to EP-ka bardzo zróżnicowana i stylistycznie rozstrzelona. Czy jest to konsekwencja i chęć zaprezentowania swoich wszystkich muzycznych osobowości, czy raczej problem z odnalezieniem własnego muzycznego „ja”?
PJ: Nie, nie. To jest po prostu, jakby złe podejście do samej EP-ki. To nie jest coś, co zrobiliśmy w ciągu trzech miesięcy i nagraliśmy, jako jedną całość. To jest cały przekrój przez to, co robiliśmy w zasadzie, w ciągu całych siedmiu lat, mimo że nie graliśmy koncertów etc. Niektóre z tych numerów powstały naprawdę bardzo dawno temu i to jest jak wspomniałem przekrój przez to, co zrobiliśmy. Chcieliśmy wybrać najlepsze numery i je nagrać. To nie jest do końca EP-ka w takim sensie, że przedstawiamy to, co robimy „dzisiaj”, tylko przedstawienie wszystkiego, co robiliśmy do tej pory. Te nasze poszukiwania – wiadomo – znajdywaliśmy w różnych miejscach i w różnych momentach naszej muzycznej drogi. Dlatego tak to wygląda a nie inaczej. To jest zróżnicowane, ale nie powiedziałbym, że to jest złe. To jest fajne. Mamy taką pamiątkę wszystkiego, co zrobiliśmy do tej pory i teraz możemy zacząć robić coś bardziej spójnego i wtedy można będzie to dopiero naprawdę ocenić.
KBP: Czy nie jest jednak tak, że ten rozziew stylistyczny spowodowany jest odmiennymi fascynacjami poszczególnych członków grupy?
PJ: Być może, z tym, że wiesz… Numer, na który wpadliśmy cztery, czy pięć lat temu siłą rzeczy będzie zupełnie inny od tego, który zrobiliśmy rok temu. Myślę, że ten rozstrzał czasowy ma zdecydowanie większy wpływ niż same inspiracje.
KBP: Zgadza się. Jeżeli o rozłamie stylistycznym mowa, to o ile można tolerować różne rozwiązania wokalne, instrumentalne, czy kompozycyjne to ten rozdźwięk lingwistyczny momentami może wydawać się zgubny. Przyznam, że w obu językach kompozycje są przekonywujące, ale czy macie w planach skupienie się na jednym z nich. Wielu słuchaczy wpada w konsternację. Jak to wytłumaczysz?
Wojtek Pyć (fot. Adrianna Sołtys) |
PJ: Nie mamy w planach jakiegoś narzucania sobie jednego z języków. Zobaczymy jak to wyjdzie. Trzeba przyznać, że polski język brzmi zupełnie inaczej, niż język angielski. Jeżeli wokal potraktujesz, jako instrument to wtedy trzeba dobrać taki środek wyrazu i taki język, który będzie lepiej pasował do numeru. Uważaliśmy, że te wokale, które są polskie są lepsze w tych konkretnych numerach, które robiliśmy, a angielskie w innych. Wojtek woli pisać po angielsku, natomiast, tak jak mówię, wybieramy to, co naszym zdaniem bardziej pasuje do danego numeru. Być może na następnym albumie wszystkie numery będą po angielsku, a być może wszystkie będą po polsku. Ciężko powiedzieć. Zdecydujemy, kiedy zaczniemy pracę i ocenimy jak to będzie brzmiało.
KBP: Bardzo ciekawi mnie, kto jest właściwie odpowiedzialny za wstawki elektroniczne, bo o tym nie wspomniałeś. Czy zamierzacie poszerzyć wasze spektrum stylistyki; wprowadzić jakieś innowacje, nowy element?
PJ: Przyznam się, że rozmawiamy z jedną osobą, która prawdopodobnie… tzn. spróbuje nam w tym pomóc, bo to czy będzie z nami grać to dopiero się okaże. Natomiast idziemy w tym kierunku, żeby elektronika jednak została. Jeżeli chodzi o elektronikę na EP-ce to odpowiedzialna za to osoba była z zewnątrz. To był znajomy naszego gitarzysty, który zrobił elektronikę do Jacob’s Ladder. Pozostałe są zasługą Wojtka (Pyć – przyp. aut.)
Wszystko przed nami (fot. Adrianna Sołtys) |
KBP: A jak to wyglądało dotychczas na koncertach?
PJ: Na koncertach jest to po prostu uruchamiane z laptopa, czy z płyty. Nie ma żywego człowiek, który by za to odpowiadał. Ja tego nie ogarniam, więc ciężko mi się na ten temat wypowiedzieć dokładniej. Tą kwestią zajmuje się nasz gitarzysta. Przygotowane materiały, które lecą gramy do „klika”, więc wszystko jest bardzo dobrze zgrane. Nie mamy z tym żadnego problemu.
KBP: Z racji tego, że chciałbym rozszerzyć trochę tajemnicę tekstów, muszę spytać, kto jest ich twórcą?
PJ: Wszystkie teksty pisze Wojtek. Do tej pory tak było, aczkolwiek nie ma nic przeciwko – rozmawialiśmy na ten temat – żeby kiedyś w przyszłości zaśpiewać coś napisanego przez inną osobę. Tu nie ma jakichś ograniczeń w tej kwestii.
KBP: Nie wiem czy będziesz w stanie odpowiedzieć na te pytanie, ponieważ teksty pisał Wojtek, ale czy tytuł płyty nie jest przypadkiem puszczeniem oka do Fryderyka Nietzschego? Czy naprawdę patrząc długo w otchłań, otchłań zaczyna przyglądać się nam? Jak przedstawiłbyś problematykę znaczenia „The Abyss Gazes Into You”? Czy teksty mają jakąś wspólną pochodną, która spaja je w jedną całość, czy są to raczej powierzchownie związane ze sobą historie?
PJ: Jeżeli chodzi o teksty to zawsze staramy się robić tak, aby każdy mógł interpretować je na swój sposób. Tytuł z pewnością jest nawiązaniem do twórczości Nietzschego. Natomiast, dlaczego jest takie nawiązanie, to pozostawiam to samym słuchaczom. Wojtek pisze w dość specyficzny sposób. Opisuje historie, najczęściej związane z jego życiem, ale „ubiera” je w taki sposób, że każdy może tak naprawdę zinterpretować to i odnieść do swoich prywatnych wydarzeń, czy emocji, które akurat w danym momencie sam przeżywa. Podawanie jakichś interpretacji w tym przypadku jest więc zbędne. No, ja mogę przecież interpretować tekst zupełnie niż Wojtek, już nie mówiąc o naszych słuchaczach. Jeżeli każdy może zrobić to na swój sposób to najlepiej będzie, jeżeli zrobi to według siebie. Takie rozwiązanie odpowiada nam najbardziej i tak już pewnie zostanie. Teksty generalnie mają formę przypowieści. Zawsze ukryte jest jakieś drugie dno, które odnaleźć trzeba już sobie samemu.
KBP: Powiedzieliście kiedyś, że chcieliście, aby powstanie EP-ki nie było wyłącznie procesem stricte technicznym, tj. rejestracją materiału i jego wydaniem na CD. Chcieliście, żeby było to duże wydarzenie dla was samych, zakończenie starego i tym samym rozpoczęcie nowego etapu. Powiedz, co znaczą te ostatnie słowa: zakończenie starego i rozpoczęcie nowego etapu. Czy chodzi tu o jakieś przejścia w samym zespole, dojście Wojtka? Czy może wejście do tego prawdziwego świata muzyki… na scenę, do studia, na koncerty?
PJ: Wiesz, przede wszystkim do tej pory nasze granie było ukierunkowane dla naszej grupki znajomych w Rzeszowie skąd jesteśmy; gdzie od czasu do czasu graliśmy jakieś koncerty. Tych akurat było bardzo mało. Po drugie, mało osób miało też dostęp do naszego materiału. Chcieliśmy w końcu to zmienić, bo naturalnie oczekiwaliśmy czegoś więcej. Musieliśmy się zaangażować, a przecież wszystko jak najbardziej kosztuje. Bardzo ciężko było pogodzić to z czasem, bo przecież pracujemy. Powiedzieliśmy sobie, że albo wychodzimy z tym, co mamy gdzieś dalej, albo zostajemy w tym samym miejscu. Na szczęście spróbowaliśmy, zaryzykowaliśmy i ten rok był prawdziwą próbą. Wszystko jednak się na razie układa. Dzisiaj gramy koncertu, jutro i w niedzielę też… (stan na dzień 15.11.12 – przyp. aut.). Rozwijamy się.
KBP: Czy mógłbyś jeszcze powiedzieć, kto wychodzi z tą inicjatywą koncertów. Czy to wy musicie się upominać, czy to organizatorzy zgłaszają się do was?
Chcieliśmy to wydać, a przede wszystkim zobaczyć reakcje innych (fot. Adrianna Sołtys) |
PJ: Jest różnie. Czasami trzeba poszukać samemu, ale muszę powiedzieć, że coraz częściej ludzie zgłaszają się do nas, bo zdają sobie sprawę, że jest taka i taka kapela. Jest o nas coraz głośniej. Wcześniej jednak wyglądało to tak, że zmuszeni byliśmy szukać, odzywać się do kogoś, prosić; ogłaszać się, że chcemy zagrać… Na dzień dzisiejszy jednak wygląda to tak, że teraz częściej ludzie sami do nas piszą i zgłaszają się już bezpośrednio. Najczęściej są to właśnie organizatorzy, którzy pytają się czy jest możliwość zagrania tu i tu. To też przecież świadczy o tym, że w jakiś sposób jesteśmy już rozpoznawalni.
KBP: Wróćmy jeszcze do waszego debiutu fonograficznego. Jakie były wasze predyspozycje i nadzieje związane z wydaniem „The Abyss Gazes Into You”. W jakim stopniu się udało, a co możecie uznać za porażkę?
PJ: Za porażkę? Wiesz, trudno uznać coś w tym przypadku za porażkę. My po prostu chcieliśmy to wydać, a przede wszystkim zobaczyć reakcje innych. Obawialiśmy się, że będzie np. bardzo dużo złych recenzji i to tak naprawdę miałoby jakiś negatywny wpływ na to, co byśmy robili dalej. Te recenzje, które się pojawiają w większości przypadkach są pozytywne. Oczywiście, jest kilka negatywnych rzeczy, o których sami zdajemy sobie sprawę, np. kwestia brzmienia płyty. Mogłoby by być zdecydowanie lepsze i bardziej spójne. Na pewno nad tym musielibyśmy popracować w przyszłości. Ciężko mi jednak mówić o jakichś złych rzeczach, bo naprawdę to, co się wydarzyło w ciągu tego roku, to zdecydowanie więcej w porównaniu do tego, co się wydarzyło przez ten okres poprzedni. To jest właściwie naszym wielkim sukcesem. Piszą o nas i pozytywnie wypowiadają się poważne portale, gazety. Dostaliśmy więc duży kredyt zaufania. Boimy się tylko, aby tego nie zmarnować, bo poprzeczkę zawiesiliśmy bardzo wysoko. Czy temu sprostamy, to dopiero się okaże.
KBP: Z chwilą przesłuchiwania odczułem pełne zawodowstwo i szczerość jaką włożyliście w powstanie EP-ki. Na szczególne uznanie zasługuje oprawa graficzna oraz teledysk o których wspominałeś. Kto jest autorem fabuły tego drugiego?
PJ: Postać inspirowana była pracami polskiej artystki Katarzyny Urbanek, którą chcielibyśmy zresztą serdecznie polecić. Za cały scenariusz odpowiedzialne było jednak rzeszowskie Lemonade Studio. To właśnie oni go przygotowali, chociaż na podstawie naszych wcześniejszych pomysłów. Kiedy dostaliśmy pierwszą wersję, niemal w całości ją zaakceptowaliśmy. Nanieśliśmy jakieś swoje niewielkie poprawki i właściwie to jest wszystko, jeżeli chodzi o takie techniczne przygotowanie. Później była kwestia nagrywania i stworzenia animacji. To wszystko trwało około trzech miesięcy, a efekt, którego roboty i zaangażowania trochę kosztowało można zresztą obejrzeć samemu.
Marcin Chuchla, Michał Chruściel, Piotr Jaskółka (fot. Adrianna Sołtys) |
KBP: Bardzo się cieszę, że nie serwujecie czegoś zbyt komercyjnego. Czy ta sama osoba stoi za powstaniem teledysku do kompozycji Faggot?
PJ: Nie, tutaj była akurat prywatna osoba – Maciej B. Sosnowski. To on zrobił animację, którą wykorzystaliśmy do naszego numeru. W tej chwili trudno mi powiedzieć czy najpierw była animacja, a potem stwierdziliśmy, ze ją dopasujemy, czy po prostu on robił to pod nas. Nie mogę niestety sobie tego przypomnieć… W każdym razie zrobiła to prywatna osoba. W tym przypadku było zupełnie inaczej.
KBP: Oba klipy wyglądają naprawdę profesjonalnie. Kojarzą mi się z dokonaniami Toola. Czy można uznać to za jedną z inspiracji w tej sferze? Co chcecie właściwie przekazać za pomocą wyimaginowanych postaci? Czy lepiej się z nimi pracuje?
PJ: Czy lepiej? Jeżeli chodzi o taką techniczną pracę to z tego, co wiem i pytałem to jest znacznie łatwiej obrabiać nagrania, bo ma się gotowy materiał, który po prostu trzeba pociąć, gdzieś tam dopasować. Natomiast, jeżeli chodzi o animacje to każdy szczegół trzeba dopracować od samego początku do końca. Myślę, że jeżeli chodzi o techniczne rzeczy to ze względu na całą obróbkę, animacja jest trudniejsza. Jeżeli chodzi o Toola, to moje zdanie jest takie, że ciężka muzyka i w miarę jakieś animowany klip zawsze będzie budził skojarzenia z Toolem. Ten zespół był pierwszy i cokolwiek powstanie następnego z animacją i ciężką muzą, to zawsze będzie się z nim kojarzyło. Inspiracją nie były klipy Toola. Inspiracją były obrazy wspomnianej Katarzyny Urbanek, które tego typu postaci maluje. To właśnie stąd wyszła ta postać, natomiast otoczenie całego klipu było wzorowane na lokalizacji, w której finalnie nagrywaliśmy ujęcia z zespołem. Myślę, że wszystko zgrało się w porządku. Natomiast, jeżeli chodzi o przekaz, to jest nią myśl, którą wszędzie staramy się wcisnąć, a mianowicie: każdy z nas, jako człowiek powinien zdawać sobie sprawę, że to jak my widzimy oraz interpretujemy świat, muzykę, teledysk – nie ważne – cokolwiek innego, np. zachowanie drugiego człowieka może być zupełnie inne od tego jak to interpretują inni ludzie. Trzeba sobie zdawać z tego sprawę. Świadomość tego faktu pomaga jakoś funkcjonować. To, co jest dobre dla mnie, niekoniecznie musi być dobre dla kogoś innego etc. O tym jednak szerzej w innych źródłach mówiliśmy i można o tym poczytać w innych wywiadach. Staramy się to myśl rozwijać.
KBP: Czy bohater z klipu Jacob’s Ladder miał w pewnym sensie stać się waszym zespołowym alter ego, czy to po prostu luźna postać, która nie będzie z wami związana poza wspomnianą kompozycją?
PJ: Nie planowaliśmy tego, natomiast, ciężko powiedzieć. Ja myślę, że ta postać, jest już do nas w pewien sposób przywiązana, a na nas samych również to wpłynęło i myślę, że jeżeli chodzi o te postaci, które maluje Kasia to w dalszym ciągu będziemy starali się to jakoś wykorzystać i wiązać z naszą twórczością. Nie mogę jednak powiedzieć, w jaki sposób. Nie przygotowujemy się do wydania materiału, dlatego ciężko jest cokolwiek o tym powiedzieć. Na razie skupiliśmy się na muzyce. Reszta dopiero się okaże tak naprawdę.
KBP: Na końcu muszę jeszcze dodać szczyptę goryczy, bo wszystko byłoby doskonale, gdyby nie to, że wielu zarzuca wam niekonsekwencje w formie realizacji EP-ki. Sam muszę przyznać, że brzmienie każdego z utworów całkowicie się od siebie różni, a efekt ostateczny wygląda na niezbyt satysfakcjonujący. Czemu występuje taka rozbieżność? Czy wy jesteście zadowoleni z takiego obrotu sprawy?
Dostaliśmy duży kredyt zaufania. Nie zmarnujemy tego! (fot. Adrianna Sołtys) |
PJ: Nie jesteśmy zadowoleni, ale wiesz… Numery same w sobie nie brzmią według nas źle, natomiast jest dużo gorzej, jeżeli ujmiemy to pod względem całości, tj. od początku do końca to rzeczywiście możesz mieć takie wrażenie. To wynika z tego faktu, że jeżeli wchodzisz do studia – tak mi się wydaje, bo jeszcze nie miałem przyjemności nagrywać całego albumu – masz ograniczony czas, tydzień, dwa tygodnie, miesiąc – nie istotne w tej chwili – to wszystko nagrywa się w tym samym okresie czasu, na tych samych „piecach” i ustawieniach… Wszystko jest identyczne. U nas, sam proces nagrywania, o ile dobrze pamiętam, trwał trzy, czy cztery miesiące. Wszystko było nagrywane w domowych warunkach, a w międzyczasie działo się naprawdę dużo rzeczy; graliśmy koncerty, podczas których zmienialiśmy ustawienia i z tego może to m.in. wynikać. Robiliśmy to pierwszy raz. Następny album na pewno postaramy się nagrać już na bardzie profesjonalnym poziomie i wtedy dopiero w tej kwestii nie będzie tak naprawdę nic do zarzucenia.
KBP: Ja również mam nadzieję, że przy longplayu będzie wyglądać to dużo lepiej. Na koniec prosiłbym o kilka prognoz, po których będziemy mogli zweryfikować wasze plany na przyszłość. Jakieś konkretne zamiary, postawione wcześniej cele? Czego możemy się spodziewać?
PJ: Dla mnie plan na przyszły rok jest nakreślony bardzo luźno, ale jest dość jasny. Przynajmniej do lutego chcemy pograć jak najwięcej koncertów. Chodzi o dalszą promocję tego, co zrobiliśmy do tej pory. Jednocześnie pracujemy nad nowymi numerami, z tym, że są to jedynie szkice, których nie wykorzystujemy na koncertach. Być może w na początku przyszłego roku na koncertach zaczniemy wprowadzać coś nowego. Za nagranie chcielibyśmy zabrać się jednak podczas wakacji, głównie ze względu na rozpoczęcie kolejnego sezonu koncertowego po ich zakończeniu; aby mieć w pewien sposób coś nowego, co moglibyśmy wtedy promować. Tak to wygląda. Myślę, że do wakacji, w sensie nagrania, nie można się spodziewać, że zrobimy coś konkretnego. Nie jesteśmy kapelą, która żyje z muzyki, dlatego największych naszym problemem jest czas; pogodzenie pracy, muzyki i jakichś innych zobowiązań nie jest prostą sprawą.
KBP: Mam nadzieję, że uda się to jednak jakoś pozytywnie rozwiązać. Z niecierpliwością czekamy więc na wieści z waszego obozu. Serdecznie dziękuję za rozmowę.
PJ: Dziękuję również. Pozdrawiam wszystkich.