Mick Wall ma już na koncie tyle wydawnictw, że trudno o to by wcześniej ktoś jednej z jego książek nie czytał. Lemmy jest jednak na swój sposób pozycją szczególną, bowiem sam Wall przez wiele lat był PR-owcem Motörhead, a z samym Ianem „Lemmym” Fraserem Kilmisterem łączyła go 35. letnia przyjaźń.
Sama historia miała się ukazać na długo wcześniej bo seria przeprowadzonych wywiadów z Lemmym pochodzi z końca lat 90. Kiedy to nasz bohater zmagał się z pierwszymi problemami zdrowotnymi. Ostatecznie jednak historia Motörhead zakończyła się kilkanaście lat później i dopiero teraz przyszedł czas na publikację materiałów Walla.
Książki o legendzie rock’n’rolla już powstawały i chociaż wielu oczekiwało czegoś w stylu „Białej Gorączki” autorstwa Janiss Garza z której notabene pojawiały się cytaty w publikacji Walla to jednak właśnie „Lemmy” zasługuje na miano klasycznej biografii. Przepasana jest mnóstwem cytatów samego bohatera i wypowiedzi muzyków z którym miał styczność podczas jego wieloletniej kariery od wielkich początków z Rockin’ Vicars, poprzez pracę dla Jimmy’ego Hendrixa i epizod z twórczością Hawkwinda oraz następującej epoce antyhipisowskich punkowców. To właśnie ten początkowy okres jego twórczości jest w tej biografii najważniejszy, bo trudno o dostęp do informacji z życia Lemmy’ego z początków jego kariery w innych tego typu wydawnictwach.
Lemmy w czasach The Rockin’ Vickers (drugi od lewej) |
Największą uwagę poświęcono okresowi w składzie z Philthym Animalem i „Fast” Eddy’im Clarkiem w formacji Motörhead, dlatego najnowsze dzieje zostały streszczone dość ogólnie. Właściwie cała książka, nie wiem czy pod wpływem tylu opowieści o amfetaminie, czyta się równie szybko. Prędkość popędzana „środkami napędzającymi” stała się również lekiem Lemmy’ego z wyboru i pozostało tak przez co najmniej trzy dekady. Spory okres twórczości do spisania. Biblią bym więc biografii nie nazwał, ale to zasługuje tu właściwie na pochwałę. Wall nie rwał się bowiem na rozciąganie opowieści. Trzymał się tego czemu kibicował Lemmy: Im prościej tym lepiej, czy też raczej… mniej znaczy więcej.
Lemmy z zespołem Hawkwind (drugi od prawej) |
Biografia napisana brutalnie szczerze i prosto podkreślająca istotę postaci samego Lemmy’ego, który niczemu się nie podporządkowywał i niczemu nie próbował się dopasowywać. To świat musiał dopasować się do niego. Anegdot starczy więc dla każdego. Jeśli wierzyć słowom we wstępie, być może niektóre są zmyślone, ale nie należy ich wykluczać. Pojawia się ta jedna z najpopularniejszych: Cokolwiek się stanie, nie wolno mu robić transfuzji. To by go mogło zabić (str. 19). Ostrzega w pewnym momencie lekarz. Cóż, opowiadając te anegdoty wielokrotnie prędzej czy później sam w nie uwierzył. Są jednak i takie, które śmiało można potwierdzić, ale znane w cale nie są. Czy zdawaliście sobie na przykład sprawę, że Lemmy był na „posiadówce” u generała Tito?
Lemmy nie był może tak szalony jak „Ozzy”, nie był „cool” jak Slash (…) |
Mając do wyboru seks i rock’n’roll, wybrałbym rock’n’roll, ale seks byłby tuż za nim (str. 239). – Mawiał wielokrotnie zapytany o hierarchię wartości w jego życiu. Koncert trwa półtorej godziny. Seks to najwyżej pół godziny (str. 256) – Dodawał, logicznie argumentując. Lemmy nie był może tak szalony jak „Ozzy”, nie był „cool” jak Slash. Chodziło mu o muzykę , ale pod koniec kariery kojarzył się już z czymś więcej niż sama muzyka (str. 22). Oddał się muzyce, a swoją osobą stworzył niebywały wizerunek gwiazdy rocka na miarę Elvisa Presleya, czy Little Richarda, Chucka Berry’ego oraz Jerry’ego Lee Lewisa. Wspomniano również o jego późniejszych „inspiracjach” jak The Beatles, Rolling Stones, Pink Floyd, Cream, John Mayall oraz Jimi Hendrix.
Motörhead mógłby osiągnąć sukces większy niż Metallica |
Pomimo początkowych porażek to fani dawali motywację do dalszego działania i chociaż Lemmy popełniał błędy to nauczył nas swoim życiem autentyzmu. Hawkwind mógł stać się przecież kolejnym Grateful Dead. Motörhead mógłby osiągnąć sukces większy niż Metallica. Lemmy nie kalkulował jednak swojej twórczości. Wyznawał zasadę, że (…) wolno wszystko o ile nie spieprzy się koncertu (str 164), ale nawet jak Lemmy upadł w czasie jednego z nich to wzięto to jako teatralny popis. W czasach Hawkwind krytykował Pink Floyd za pójście w mainstream, a formacja w której grał Lemmy określaną „Pink Floydami dla ubogich”. Hawkwind był jednym z zespołów, które są wprawdzie świetne, lecz rozbłuskją nagle i gasną (str. 82).On nie chciał iść tą droga. „Orgasmatron” z repertuaru Motörhead był jedynym albumem dzięki któremu Motörhead pozwoliło sobie na pójście w nieznane. Zawsze trzymali się bowiem klasyki, do której zawsze mieli zaufanie mimo że pierwsze kroki Motörhead określane były badziewiem. Lemmy umiał jednak tak samo zwyciężać jak i przegrywać, dlatego porażki go tylko budowały.
Eddie „Fast” Clark, Lemmy, Phillip “Philthy Animal” Taylor |
W czasach Hawkwind mawiał: Mieliśmy wszystko w dupie. I na tym polega cały sukces. Bo jeśli zaczniesz się zastanawiać , co ludzie pomyślą, to wszystko dokumentnie spierdolisz (str. 89). Lemmy nie chciał gromadzić kapitału, kupować nieruchomości, nic z tych rzeczy. Wystarczyło mu, że ma wystarczające sumy na jednorękich bandytów i inne rozrywki (str. 168). Tak też podchodził do swojej kariery. Żył chwilą chociaż często wyrzucał sobie osiadanie na laurach. Kiedy człowiek odniesie sukces, wydaje mu się, że tak już będzie zawsze (str 174). Tak samo było po I Wojnie Światowej. Popełniliśmy błąd wszystkich zwycięzców. Myśleliśmy, że wygrana jest dana na zawsze (str. 219). – Dodaje. Tak się stało po rozpadzie pierwotnego składu Motörhead, gdzie grupa przestałą być postrzegana jako niezniszczalny monolit. Stracili wolę przetrwania. Im więcej sławy tym mnie istotna stawała się sama muzyka. Smak sławy na zawsze został w Lemmym rozbudzony i chyba właściwie nigdy niezaspokojony mimo paradoksalnej skromności jego osoby.
Mimo że z łatwością można wyczuć więź jaką dzielił Wall z Lemmym to mam nieodparte wrażenie, że jednak książka jest za krótka jak na ten format człowieka. Nie wspomniano o wielu wydarzeniach jak przyjęcie zorganizowane na 50 urodziny Lemmy’ego przez Metallikę. Czy aby nie ukazała się ona za szybko po śmierci legendy? No, ale jak twierdził sam Lemmy: Jeśli coś nie jest za szybko, to na pewno jest za wolno (str. 11). Wall zdecydowanie wziął sobie to do serca.
Z angielskiej wersji tytuł twierdzi, że jest to biografia „definitywna” i trudno się z tym spierać, bo życie Lemmy’ego zostało odzwierciedlone na równie pełnych obrotach. Problem w tym, że jeśli ktoś miał do czynienia z wcześniej wspomnianym wywiadem-rzeką „Biała Gorączka” oraz oglądał dokument Grega Olliviera i Wesa Orshoskiego „Lemmy”, to książka Walla niczego raczej do naszej wiadomości nie wniesie poza epizodem z Dougiem Smithem, którego w historii Motörhead zazwyczaj się pomija, a współpracował z nimi przecież ponad 20 lat. Ponadto, są fragmenty, które się najzwyczajniej powtarzają, co podważa nieznacznie rzetelność wykonanej pracy. Niemniej jednak, jeśli czytelnik z twórczością legendy rock’n’rolla ma mało wspólnego, to najnowsza biografia stanowić będzie doskonałe wprowadzenia do świata Motörhead.
Artysta nazywany Doktorem Swastyką mający nieugięty apetyt na narkotyki będące częścią jego subkultury miał (…) wizerunek twardziela, ale był łagodnym olbrzymem (str. 50). Gdy szedł do szpitala, poprosił mnie, żebym podlewał rośliny w jego mieszkaniu (str. 215). – Mówi jedno ze wspomnień jego przyjaciół. Miał w sobie duże pokłady miłości, ale (…) nie ujawniał się z tym, nigdy tego nie okazywał. A to właśnie tworzy człowieka, to jest jego istotą (str. 123).
Wall przedstawił Lemmy’ego jako człowieka zabawnego, inteligentnego oraz uzbrojonego w nie zawsze spójny kodeks moralny. Duży wątek w książce poświęcono fascynacji nazizmem. Hitler był pierwszą gwiazdą rocka – powiadał Lemmy, ale w nazizmie jednak nigdy swojej wiary nie pokładał. Nie tolerował niczego co go w pełni nie ciekawiło i za to trzeba go chyba przede wszystkim cenić. To co go wyróżniało z podwórka innych gwiazd, to szczerość. Traktujcie mnie dobrze, a ja was będę tak traktował. Nieważne, kim jesteś: Żydem, Arabem, Włochem i jaki masz kolor skóry. Jak ktoś jest w porządku wobec mnie, to ja będę w porządku wobec niego. Tylko tak może to działać, prawda? (str. 147). Dobre maniery nic nie kosztują (str. 65). – Powtarzał. Mamy więc obraz zupełnie odrealniony od człowieka znanego z koncertów i prezentowanej twórczości. Poznajemy Lemmy’ego od środka, który przed ludźmi odkrywał się emocjonalnie dość rzadko.
Na starość zrobił się z niego mizantrop i hollywodzki samotnik. Ludzie są głupi wiesz? Wcisnąć każdy kit, każdą oczywistą brednię i zrobią to ze śmiertelnie poważną twarzą. Na tym polega bycie dorosłym (…) Być dorosłym znaczy wiarygodnie okłamywać innych wiarygodnych kłamców. -Powtarzał wielokrotnie mając o ludziach dość osobliwą opinię. Ludzkość to chorobliwa narośl na powierzchni tej planety. Jesteśmy jak zaraza. Zasługujemy na śmierć (str 281). – Dopowiadał. Jego ekstrawagancja przejawiała się również w relacjach damsko-męskich. Zakochanie uważał za straszne uczucie, po którym człowiek traci panowanie nad swoim życiem. Czy właśnie tego bał się Lemmy, który z nikim na dłuższą metę się nie związał? Dla niego przyjemnością było ciągle zaczynanie od nowa i w tym była dla niego magia. Może właśnie o tym mówi kompozycja Chase Is Better Than The Catch. Gonitwa jest w rzeczy samej dużo ciekawsza niż schwytanie tego czegoś za czym tak podążamy. Życie też z pewnością było dla niego ciekawsze niż śmierć. Nie chcę żyć wiecznie (…) chcę odejść dzień wcześniej żeby uniknąć tłumów (str. 156). – Mówił człowiek, który naprawdę kochał życie. Mógłbym żyć dłużej, fakt (…) Nie chciałbym jednak, żeby to było życie na niby (str. 255). – Stwierdzał za każdym razem zapytany, czy czegoś żałuje. Cóż, jego historia będzie z pewnością fascynować kolejne pokolenia.
Jest w tej książce emocjonalna głębia, zwłaszcza jeżeli dochodzi się do jej końca i powolnego „upadku” legendy. Nigdy niczego nie żałuję. To bez sensu. Za późno na żal. Coś zrobiłeś, coś się stało. Przeżyłeś życie. Nie ma sensu życzyć sobie, by to wyglądało inaczej (…) Lubię myśleć, że dałem dużo frajdy wielu ludziom na całym świecie. Jestem wierny samemu sobie i mówię to, co myślę (…) Gdybym umarł jutro, nie mógłbym narzekać. Było dobrze (str. 249-250). Lemmy dotrzymał słowa. Stworzyłem kapelę, której nie da się wymazać z pamięci (str. 281). – Stwierdza w pewnym momencie.
Cieszcie się życiem, które ten cudowny człowiek sam tak bardzo ukochał i czcił na każdym kroku (str. 273). Tak zakończyłby zapewne wpis sam Lemmy – tego użyczę i ja. Na koniec poproszę jeszcze tylko Jacka Danielsa z colą aby wznieść za niego toast. Amfę i inne używki odpuszczę. Do tego trzeba mieć krwiobieg Lemmy’ego, którym nie każdy może się pochwalić.