Mogłoby się wydawać, że tworzenie monografii zespołu, który wciąż istnieje, a zwłaszcza takiego, który istnieje „tylko” piętnaście lat i posiada w swojej dyskografii „zaledwie” sześć płyt studyjnych nie ma sensu. Nic bardziej mylnego. Riverside to grupa, która od początku miała na siebie pomysł, a płyty wypełniają dźwięki piękne i posiadające ogromny ładunek emocjonalny. Do tego wszystkiego mijający rok nieoczekiwanie i bezpowrotnie zamknął pewien etap w historii grupy, który w chwili gdy ukazuje się książka Maurycego Nowakowskiego, przygotowuje się do dwóch koncertów pod koniec lutego, które otworzą nowy, nienapisany jeszcze rozdział. Jak Nowakowski poradził sobie z opowieścią o jednym z najciekawszych i rozpoznawalnych za granicą polskich zespołów?
Nieoczekiwany przez nikogo zwrot akcji jakim była druzgocąca śmierć Piotra Grudzińskiego złapał pisarza na finiszu pracy nad tekstem. Pierwszy „zerowy” rozdział zatytułowany „Nad brzegiem rzeki” jest powiązany klamrą z ostatnim jedenastym rozdziałem noszącym tytuł „Przerwany sen”. Dzięki temu książka zyskuje na jeszcze większej spójności: nie ma tu miejsca na filmowy cliffhanger czy niedopowiedzenia wynikające z upływu czasu między wydaniem książki a kolejnymi płytami, bo dokładnie w tym samym miejscu gdzie się kończy snuta przez niego historia na horyzoncie już majaczy nowy początek formacji. Ta klamrowa konstrukcja jednocześnie sprawiła, że biografia Riverside jest nie tylko opowieścią o jednym z najważniejszych krajowych zespołów, ale także przepełnioną nostalgią i miłością opowieścią o ludziach, który ten zespół tworzyli i jednocześnie małym hołdem dla Grudnia, którego pamięć równie pięknie Riverside uczcił wydając nie tak dawno kompilację „Eye of the Soundscape” gdzie wraz ze starszymi utworami instrumentalnymi, znalazły się cztery premierowe kompozycje, a zarazem ostatnie zrealizowane za życia gitarzysty utwory. Należy jednak zauważyć, że Nowakowski nie popada przy tym w nadmierny patos, nie bawi się w napuszone i pozbawione większego sensu spekulacje czy obawy, wreszcie nie wylewa swoich żali nad stratą, oddając w tej kwestii głos członkom zespołu. Ta książka jest bowiem napisana tak jak płyty Riverside – precyzyjnie i z nostalgią przebijającą się pośród słów, nigdy nie definiując całości treści w jeden możliwy sposób.
To także książka o sile marzeń i determinacji w dążeniu do celu, doskonałości, stałym poszukiwaniu sensu w otaczającym nas świecie oraz sile prawdziwej przyjaźni nieskruszonej konfliktami wewnętrznymi czy przeciwnościami jakie los co rusz rzucał chłopakom pod nogi. Nieco niestandardowa jest jednak narracja tej pozycji, nie skupia się ona bowiem tylko i wyłącznie na muzykach warszawskiego zespołu i grupie, ale także w wielu miejscach kreśli tło historyczne bez którego nie dałoby się odpowiednio przedstawić meandrów i delt brzegu rzeki, która w wielu sercach ma szczególne miejsce. W biografiach takie tło często ogranicza się jedynie do początkowych partii, a później się do niego z reguły nie wraca. Nowakowski jednakże każdy okres w historii Riverside osadza w konkretnym czasie, a nawet pokusił się o mały rys historyczny całej polskiej sceny progresywnej czy zespołów, które znajdowały się w mniejszym czy większym stopniu w otoczeniu Riverside. Bardzo interesujący jest także szkatułkowy podział tej narracji, który można już zaobserwować w drugim rozdziale noszącym tytuł „Dorzecza”. Biogramy muzyków są zgrabnie od dzielone od siebie, a następnie wzajemnie się przenikają i stopniowo uzupełniają.
Riverside po nagraniu płyty „Love, Fear and the Time Machine”, 2015 (fot. Mariusz „Kobaru” Kowal) |
Podobny zabieg Nowakowski zastosował przy krótkich opisach poszczególnych utworów z płyt wykazując się nie tylko przenikliwymi spostrzeżeniami, ale także trafną oceną zmian stylu i poszukiwań tożsamości Warszawiaków. Sam komentarz „odautorski” jest w dużym stopniu oparty na wypowiedziach muzyków, które wręcz przypominają wywiad-rzekę, ale bez pytań które by je poprzedzały. Język jest płynny, klarowny i soczysty, nie ma w nim dłużyzn ani mielizn, niezależnie od partii czy poruszanego akurat tematu. Co więcej, nie ucierpiały na tym nawet końcowe rozdziały, które choć jak sam przyznaje autor stały się bardziej relacją naocznego świadka niż rzetelnym podsumowaniem historii zespołu. Ogromne brawa należą się też za iście Hitchcockowskie budowanie napięcia, którego kulminacja następuje właśnie w tej ostatniej, najsmutniejszej części książki – nie wstydzę się przyznać, że się po prostu poryczałem, bo nadal do mnie nie dociera, że Grudnia już z nami nie ma i sądzę, ze nie tylko ja nadal dość silnie to przeżywam.
Riverside, 2016 (fot. Oskar Szramka) |
Na nieco ponad czterystu stronach – wliczając także spis wszystkich wydawnictw Riverside i Lunatic Soul wydanych do końca października tego roku, a także dwie wkładki z fotografiami gdzie nie zabrakło także przejmującej czarno białej sesji zdjęciowej Oskara Szramki – Nowakowski barwnie, szczerze i przystępnie opisuje fenomen Riverside, ale nie urządza zbędnych personalnych wycieczek. Z dbałością o szczegóły, wręcz chciałoby się powiedzieć „w wysokiej rozdzielczości”, skonstruował nawet nie biografię czy monografię zespołu, a powieść o zespole i o drzemiącej w niej niezwykłej charyzmie i odwadze w podejmowaniu trudnych decyzji. Całości dopełnia kapitalna grafika Travisa Smitha, który dla Riverside tworzy obrazy już od samego początku i z godną podziwu konsekwencją artystyczną uzupełnia każde z wydawnictw formacji. O tym, że to pozycja godna uwagi świadczyć też może fakt, że pochłonąłem ją w niespełna trzy dni – czyta się ją szybko i bardzo przyjemnie, ale to też nie oznacza że nie ma czasu na refleksję nad tym co właśnie się przeczytało. Doskonale czyta się ją przy muzyce, tak Riverside jak i Lunatic Soul, ale nie jest też to pozycja zupełnie hermetyczna – z powodzeniem mogą sięgnąć po nią nie tylko najwierniejsi fani zespołu i Ci którzy dopiero poznają ich muzykę, ale także wszyscy, którzy główkują się co inni widzą w „jakimś progresywnym” zespole i jestem przekonany, że spora liczba takich czytelników nie tylko sięgnie po ich płyty, ale wkrótce oczarowana dźwiękami pójdzie na kolejne koncerty zespołu, które mam nadzieję po dwóch lutowych będą się mimo wszystko odbywać. To jeszcze nie jest koniec, jeszcze nie nadszedł czas…