Przechodziłem jakiś rok temu okres potężnej fascynacji heavy metalem pod kątem korzeni jego brzmienia – zniekształconych, przesterowanych gitar, huczących bębnów i szybkich temp. Szukałem tych pierwiastków wśród wielu zespołów psychodelicznych i garażowych, brakowało mi jednak leksykonu, który jednoznacznie wskazałby mi drogę, gdzie poszukiwać głębiej poza internetem. W tym oczywiście informacji jest mnogość, ale rozproszonych. Jakoś podskórnie wiedziałem, że poza Blue Cheer, MC5 i innymi klasykami musiały istnieć i inne zespoły, które będą czymś w rodzaju „hidden gems” – perełek, które zwyczajnie trzeba samemu odgrzebać.
Zapowiedź książki „W Bocznej Ulicy” spadła mi więc jakby z nieba – nie dość, że treść dotyczyła okresu, który mnie właśnie interesował, to tematyka i atrakcyjna oprawa graficzna spowodowała, że nie mogłem się doczekać premiery. Tym większą radość sprawił mi fakt, że przysłano mi egzemplarz do recenzji. Jak wrażenia?
Muszę powiedzieć, że publikacja zrobiła na mnie wrażenie nawet nie od pierwszego otwarcia, ale już przy zdejmowaniu folii! Przyjrzałem się szczegółom okładki, i muszę powiedzieć, że jest to jedna z piękniej wykonanych obwolut książek muzycznych, jakie miałem w dłoniach. A już po lekturze wstępu i pierwszych haseł (w książce opisano poszczególnych wykonawców w porządku alfabetycznym na zasadzie leksykonu) wiedziałem, że obcuję z czymś naprawdę wyjątkowym. W międzyczasie poznałem też bloga Muzyka z Bocznej Ulicy, który zajmuje się podobną tematyką. To, jak tytaniczną pracę włożył Chelled w przygotowanie tej książki, może naprawdę zdumiewać. W metryczce każdego zespołu znajdziemy informacje o jego składzie, płytach nagranych w zaznaczonych w tytule ramach czasowych oraz coś absolutnie fantastycznego – pasek „Jeżeli lubisz:”, gdzie autor rekomenduje fanom jakiego gatunku bądź innego, bardziej znanego zespołu może spodobać się muzyka opisywanej grupy. Aby łatwiej było z książki korzystać, podał nawet instrukcję, która znajduje się na stronie 17, a w której wyjaśnia, dlaczego przyjął taki, a nie inny układ pracy – brawo! Trzeba przyznać, że opisy zespołów czyta się niezwykle przyjemnie. W istocie, ma się wrażenie, że Ra’Anan Chelled rozmawia z czytelnikami jak z kumplami od wspólnego słuchania winyli, co czyni je niezwykle wciągającymi. W przypadku niektórych kapel publikuje również wywiady z ich członkami.
To, co absolutnie podnosi wartość książki, to fakt, że autor nie jest amerykano- lub anglocentrykiem. Potrafi ciekawie opowiedzieć o zapomnianych zespołach z krajów europejskich – Niemiec czy Włoch – ale potrafi też dostrzec sceny tak egzotyczne, jak izraelska (Danny Ben Israel), brazylijska (Modulo 1000), turecka (Bunalim), meksykańska (La Revolucion de Emiliano Zapata) czy nawet (sic!) filipińska (Juan de La Cruz Band). Znalazł się również cały suplement, w którym zaprezentowano płyty polskiego Breakoutu, Nurtu, Klanu i Testu, dodany przez samego autora, który napisał do niego osobną przedmowę – piękny gest! Ponadto wyróżnił też nieco zapomniane wczesne płyty wielkich gwiazd jak „Lonesome Crow” Scorpionsów czy drugi krążek UFO. Od zestawień, rekomendacji i wyszczególnień zresztą aż się w książce roi – to najprawdziwsze silva rerum, coś zupełnie niepowtarzalnego! To z pewnością jeden z najlepszych leksykonów muzycznych, jaki czytałem w życiu. Ktoś w końcu z pasją zajął się zatartymi w pamięci zespołami, które z konieczności musiały pozostać w cieniu tych wielkich, niedocenione, niedostrzeżone i niesłusznie niegrane. Gdzież indziej po przeczytaniu o wspomnianym na początku Blue Cheer przeszedłbym gładko do artykułu o moim ukochanym Budgie, poprzez Dust przebył kilkanaście stron do Hawkwind, a potem kilkadziesiąt do MC5, Leaf Hound, Sir Lord Baltimore czy Wishbone Ash? Prawdziwa muzyczna podróż życia.