Hunter, Antyradio Coverband (Warszawa, Klub Palladium, 14.03.2013)

Klub Palladium. Długa kolejka. Wszechogarniająca ekscytacja – czyli o tym jak Warszawę powitał Hunter słów kilka… ale wcześniej parę o supporcie. Już na wstępie należy pochwalić headlinera za taki anie inny wybór, bowiem Antyradio Coverband, jak mało który zespół sprawdził się w tej roli idealnie. Wprawdzie w ich wieczornym repertuarze usłyszeć mogliśmy same covery, ale przynajmniej każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Swoją drogą idea stacji radiowej na taki zespół to świetny pomysł na biznes, ale interesy interesami – byliśmy tam dla muzyki. Wspomniany support zapewnił nam emocji co nie miara. Panowie zagrali m.in. Guano Apes – Open Your Eyes, które w męskim wykonaniu sprawdziło się zaskakująco dobrze. W dalszej części spotkania czekała na nas genialna interpretacja kompozycji Audioslave Show Me How To Live. Usłyszeliśmy kilka klasyków z repertuaru Velvet Revolver, czy też Perfect Strangers Deep Purple, który wybronił się nawet bez klawiszy Jona Lorda. Dla tych, którym brakowało świeżej krwi zaprezentowany został Train Of Consequences Megadeth z nieskazitelną solówką gitary elektrycznej oraz wprost fenomenalnie zagrany przebój Rage Against The Machine, tj. Killing In The Name. Słowem podsumowania – dla każdego coś dobrego – mieszanka wybuchowa, która idealnie wprawiła publiczność w koncertowy nastrój.

Antyradio Coverband

Występ Huntera zaczął się od niewyobrażalnej euforii, a przyznam, że wśród publiczności rzadko takiej doświadczam. Może to zasługa audytorium, którego większość przeważała młodzież, a może fenomen formacji ze Szczytna. Pomimo popularnych obiekcji skłaniałbym się jednak w stronę tego drugiego. Zresztą sam zespół udowodnił to właśnie tego wieczoru. Hunter zaczął od rewolucyjnego RnR, a już przy drugim utworze Dwie siekiery powstał gigantyczny „circle pit”. Publiczność ogarnęło szaleństwo, a niespodziankom nie było końca. Kolejnymi kompozycjami Inni oraz Kostian delikatnie opanowali wrzawę, aby przy następnym, tj. Arges z gościnnym udziałem Chóru Kantata „pod wezwaniem” Mariusza Pardo huknąć bezpowrotnie niekończącym się tumanem energii. Trzeba przyznać, że chociaż miejscami chór był „niesłyszalny” (NieRaj), tak w większości kompozycji okazał się być firmamentem płynącej z estrady mocy, tj. potężny $Mierci$Miech, doniośle przeszywający Labirynt Fauna, patriotyczny BiałoCzerw, czy tez motoryczny Fantasmagoria. Co więcej, potrafili zaskoczyć bezpośredniością w Osiem. Przyznacie chyba, że trudno wyobrazić sobie płynące z ust chóru słowa: (…) mówią żeby go nie wku***ać, jak się wku***a to Was…

W czasie koncertu czekała na nas również zmiana dowodzenia na miejscu perkusji, z której zszedł nie kto inny jak wiceszef polskiej policji Arkadiusz „Letki” Letkiewicz. Jako, że „za mundurem panny sznurem” opuścić sceny nie mógł – przeniósł się na mniejszą gabarytowo ilość perkusjonaliów takich jak konga i bongosy; wspierając przy kolejnym już Straszniku Dariusza „Daraya” Brzozowskiego, który tej nocy nie był zobowiązany do grania w innym projekcie. Swoją drogą w dalszym trakcie występu dał niezły popis perkusyjnych umiejętności wykonując wyrafinowany akt solowy.

Co by starszej daty fani nie byli zawiedzeni, lider zespołu Paweł „Drak” Grzegorczyk zapowiedział między innymi Freedom, który po uprzednim niezdecydowaniu słuchaczy co do wyboru języka na przekór wyśpiewał go mieszając oba zamiennie. Z kolei w Osiem, swoje umiejętności growlowo-melorecytacyjne miał szansę zaprezentować – mimo rock’n’rollowych zastrzeżeń lekarza – Michał „Jelonek” Jelonek, by za chwilę dać popis smyczkowej subtelności. Sam skrzypek to wulkan energii, który poza umiejętnościami muzycznymi hipnotyzował publiczność mimiką twarzy, niekiedy dwuznacznymi ruchami, a kończąc na popisie ekwilibrystyki nazębnej, gdzie dzieląc rozpostartą przez fanów flagę zrobił to samo podczas BiałoCzerw z Konradem „Saimonem” Karchutem; z tą różnicą, że użyli do tego – jak się domyślacie – zębów

W dalszej części usłyszeliśmy thrashowy Sztandar oraz… cover Guano Apes – Mine All Mine. Przepraszam – pomyłka! To tylko łudząco podobny wstęp jaki ma Armia Boga. Jednym z zaskoczeń była również Rzeźnia nr 6, która w koncertowym repertuarze wypada jeszcze lepiej. Hunter nie ogranicza się jednak do samego grania – to urzekło mnie najbardziej! Oprócz ogromnej plandeki odwzorowującej okładkę płyty „HellWood” mieliśmy do czynienia z masą elementów i rozwiązań inscenizacyjnych. Pierwszym z nich był chłopiec, który brał udział w nagraniu teledysku Labirynt Fauna. Na tym nie było końca, a w miarę rozwoju sytuacji na scenie towarzyszyła coraz większa „ilość” tych mniejszych i większych aktorów za sprawą, których bardzo przekonywająco zabrzmiały utwory takie jak Samael z gościnnym udziałem Oriona z Behemotha i Kasprola z Antyradia  Coverbandu w duecie z Jelonkiem. Jakby tego było mało czekał na nas istny show w kompozycji nomen omen Trumian Show, a raczej prezentacja jego klipu. Na scenie pojawił się więc klaun żongler, żołnierz, ludzie-drzewa, rycerze, anioły zagłady i cała reszta osobistości z pogranicza klimatów życia i śmierci. 

Pomimo, że lider posługiwał się oszczędną konferansjerką nie przeszkadzało to dobrze bawiącej się publiczności z którą Hunter może komunikować się bez słów – samą muzyką. W wielu momentach następowała więc spontaniczna reakcja publiczności, która tworzyła wspomniane „circle pity”, przy szybszych fragmentach wirowała i crowdsurfowała w niekończącym się zachwycie, a przy balladach siadała i z wyraźnym skupieniem wsłuchiwała się w słowa wokalisty.

Wygląda na to, że dzięki parateatralno-muzycznej oprawie, koncert nie bez znaczenia odbył się w Palladium. W dalszej części i zarazem w ostatnim utworze czekała na nas nie lada gratka i zapowiedziane nagranie teledysku do utworu O wolności, którego zadania miała się podjąć sama publiczność. Trzeba przyznać, że mało kiedy spotykam się z wydarzeniem dopiętym „na ostatni guzik”. Gra świateł, akustyka i selektywne brzmienie, repertuar, czy inscenizacja. Wszystko mogło i pewnie wielu z nas powaliło na kolana. Brawo!