Czy projekt sygnowany nazwiskami dwóch gigantów rocka możebyć nieudany? No dobra, na płycie grają czterej muzycy, ale wiemy, kto jest tutaj gwiazdą. Świat przynajmniej takich artystów jak Mike Patton i Dave Lombardo zna doskonale i właściwie może nie ciężko było się domyślić, co z takiej mieszanki można upichcić, ale nikt nie spodziewał się, że wyjdzie to z tak demokratycznym efektem. Co ciekawe, to fakt, że najnowszy projekt uzupełnia się samoistnie zbilansowaną twórczością, nawet mimo że Patton dokooptowany został do projektu już po napisaniu wszystkich kompozycji i rezygnacji pierwszego wokalisty. Patton spełnia się na tym stanowisku genialnie,ale jego wachlarz możliwości wokalnych od zawsze należał do jednego z najbardziej obszernych. Po projekcie ustawionym pod gatunek hardcore’u z elementami thrashu nie spodziewałem się raczej zaangażowania strun wokalnych do tego stopnia, dlatego płytę odebrałem jeszcze pozytywniej na dźwięk tak mocnego ich zróżnicowania. Ponadto, na tle tak inteligentnie wręcz zaaranżowanych pod względem melodii kompozycji projekt budzi spory szacunek wobec często monotematycznej formy szeroko pojętego metalu. Dead Cross to piękno zmian tempa i huragan nieskrępowanych kontrastów. Cała płyta niemiłosiernie krótka, ale tak intensywna w swoim szaleństwie, że na jednym przesłuchaniu i tak nie da się jej sprostać. Brud, szaleństwo i energia. Ekstremum prostoty i czadu. Polecam!