Elena Mîndru, laureatka Moentreux Jazz Voice Competition wydaje swój czwarty album „Hope” i kładzie silny akcent na problemy z jakimi boryka się ówczesny świat. Płyta, która częściowa powstawała w czasie pandemii, jest spojrzeniem na globalny kryzys ekologiczny pełnym nadziei i wiary w ludzkość. Artystka nie straszy wizją apokalipsy, ale skupia się na pięknie naszej planety. Wykorzystując do tego wyrafinowane środki muzyczne tworzy wyjątkowe wydawnictwo, które jest jednym z największych tegorocznych fonograficznych niespodzianek na plus.
Rumuńskiej artystce towarzyszy międzynarodowy zespół wykonawczy składający się z fińskiego tria (Tuomas J. Turunen – fortepian, Oskari Siirtola – kontrabas, Anssi Tirkkonen – perkusja) oraz polskiego skrzypka Adama Bałdycha. Kwintet współpracuje ze sobą już kilku lat, czego owocem były wspólne koncerty. Osobiście miałem przyjemność wysłuchać ich rewelacyjnego występu podczas festiwalu jazzowego w Garanie – rumuńskiej wiosce ukrytej w samym sercu Karpat Zachodnich.
„Hope” to afirmacja piękna kobiecego głosu. Śpiew Mîndru jest bardzo efektowny, a ona sama pewna swoich wokalnych umiejętności. Słychać to na całej szerokości rejestru jej głosu. Błyskotliwość egzekucji nawet najtrudniejszych partii idzie tu w parze z kobiecym wdziękiem i delikatnością. Potrafi zaimponować w partiach śpiewanych scatem, ale i zbliżyć manierę wykonawczą do tej, która charakteryzuje samą Kate Bush.
Na „Hope” znajdziemy dziewięć autorskich kompozycji członków kwintetu oraz jedną Stinga (Walking On The Moon), która zamyka album. Imponują one swoją warstwą melodyczną i aranżacyjną. Mamy tam radiową przebojowość (Run Away) skąpaną w najwyższej próby instrumentacjach. Barwa dźwięku skrzypiec Adam Bałdycha jest czasami bliźniacza z głosem Mîndru. Inspirując się wzajemnie, oboje artyści wynoszą muzykę na mistrzowski poziom. Stylistycznie to muzyka bez podziałów, dla każdego kto chociaż w najmniejszym stopniu wrażliwy jest na…. piękno.