Gontyna Kry została uformowana w 1993 r. w Koszalinie przez dwóch muzyków o pseudonimach Warterz Bard Neuer i Komesa Lupula Kurhana, który opuścił zespół w 2001 roku. Za cel postawili sobie grać bezkompromisową muzykę o treściach antychrześcijańskich, przez niektórych słuchaczy i krytyków niekiedy nazywaną nacjonalistyczną. Generalnie zespół od polityki skutecznie się odżegnywał i odżegnuje, trwając przy epickich pogańskich i wojowniczych treściach.
„Ignipoten”, czwarty pełnometrażowy materiał zespołu kierowanego przez Neuera, został wydany 20 marca, po 10-letnim milczeniu. Nie spodziewałem się po nim zbyt dużo. W moim mniemaniu, dziesięć lat to zbyt długo, jak na przerwę w tworzeniu, ale otrzymałem przysłowiowy kop w cztery litery. Gontyna na najświeższym krążku udowadnia, że piękno współczesnego black metalu polega na jego plastyczności, różnorodności, która daje możliwość wyrobienia własnego, niepodrabianego stylu. Pogański black metal, który sączy się z głośników lawiruje między tempami, łączy w sobie surowe, symfoniczne, a czasem awangardowe brzmienie klawiszy i melodyjne i techniczne partie gitarowe. Czasem zespół odnosi się do brzmienia deathmetalowego, innym ambientowego i jak już pisałem symfonicznego (przede wszystkim interludia i zakończenie). Płyta jest przy tym metodyczna i monolityczna pod każdym względem. Gontyna Kry wykonała kawał świetnej roboty, nagrywając album praktycznie bez wad oraz udowadniając, że metalowe podziemie ma się świetnie. Genialny powrót.