★★★★★★★✭☆☆ |
1. Dance No. 2 2. 2 PM 3. Tideland 4. Muted 5. Release 6. Harness
SKŁAD: Igor Mišković – gitara półakustyczna; Srđan Mijalković – saksofon tenorowy; Aleksandar Hristić – perksuja; Vanja Todorović – kontrabas
PRODUKCJA: Goran Crevar – Digimedia Studio
WYDANIE: 2015 – niezależne
Hashima to zespół, który powstał z myślą, aby rozwinąć w muzyce terminologię wolnej improwizacji w klasycznym ujęciu jazzowego kwartetu, często wokół znanych standardów, które stały się dla nich szczególną motywacją. Wyjątkowa jakość tej grupy wiąże się z ciekawym wyborem instrumentarium, tj. kontrabas, perkusja, saksofon tenorowy i półakustyczna gitara. Cztery różne wrażliwości, które poprzez muzykę zakrawają oprócz eksperymentalizmów o formę tradycji, ostatecznie starając się oddać ducha opuszczonej japońskiej wyspy – Hashima. Przynajmniej taka jest historia, z której wzięła się sama nazwa formacji.
Pierwsze dźwięki wypełniające przestrzenną pustkę skromnymi flażoletami z pewnością wielu na początku przywiodą na myśl dokonania Pink Floyd z czasów, kiedy dużą część ich twórczości rezerwowała psychodelia. Rozwinięcie charakteryzuje się przerywanymi quasi-staccatowymi elementami i „przypadkowymi” improwizacjami uderzeń gitarowych strun. Pierwsza kompozycja ma jednak za sobą jedną, kluczową dla ich twórczości, tajemnicę, ponieważ stanowi ona reinterpretację kompozycji serbskiego kompozytora Vasilije’a Mokranjaca, jeżeli taką można nazwać 10-minutowy utwór na tle 45-sekundowego oryginału. Sami muzycy podkreślają twórczość tego artysty, który w jakże piękny sposób dopełnia swoją muzykę folklorem, a jako że jest nieco zapomniany, starają się wyświadczyć mu poniekąd przysługę. Dynamika w stosunku do pierwowzoru została tu jednak diametralnie odwrócona, w niektórych momentach wręcz zachwiana. Z energicznej kompozycji Hashima stworzyła ujmujący swą nostalgią twór, który niespiesznie się rozwijający przedstawia magię i kunszt tego kompozytora, chociaż o bezpośrednie podobieństwa trudno, zwłaszcza te, które wskazywać powinny na folklorowe inspiracje. Są raczej mocno zakamuflowane. Utwór przedstawia doskonale przyrządzone crescenda, które z góry zapowiadają nieprzenikliwość tego zespołu, jeżeli weźmiemy pod uwagę odważne elementy free-jazzowych improwizacji. Aranżacja tego pierwszego majstersztyku krnąbrnie i swawolnie oddaje upust instrumentalizacji, które dopiero w końcówce oddają prawdziwe emocje i huragan brzmieniowej ekscytacji. Odważne nagranie z mocną i pewną siebie architektoniczną aranżacją. I to się liczy, bo już od samego początku hipnotyzują słuchacza w feerii swoich nieoczywistych dźwięków.
Mocniejsze partie często kojarzyły mi się z solową twórczością Stevena Wilsona, który często zatacza w swojej muzyce jazzowe inspiracje, ale to raczej skojarzenie czysto przypadkowe (2 PM), bo uparty wypatrzy w „inspiracjach” również akustyczne atmosferyczne niuanse wczesnej twórczości (!) Opeth (Muted). To właśnie w 2 PM jesteśmy świadkami pięknie falującej atmosfery i mocnego rozwinięcia z echem improwizacyjnej burzy, którą koi akustyczne solowe „echo” na gitarze, w przeciwieństwie do żwawego, na początku klarownie zaprezentowanego riffu. Kompozycja świetnie prezentuje dynamiczną fuzję brzmienia, które nie zawsze musi obierać ścieżkę oczywistych rozwinięć poszczególnych motywów. Taka niesubordynacja i nagłe kontrapunktowe zmiany mogą zainteresować. Szczególnie atmosfera, która z witalnego motywu załamuje się w atmosferę grozy i niepewności.
Tideland to ciekawa kompozycja, którą rozbijają mocniejsze i lżejsze fragmenty. Jak przypływ i odpływ nadają kompozycji sinusoidalnej struktury emocji, która dobrze prezentuje twórczość i zamiary tej formacji. Doskonała perspektywa tego, co chcą grać i w jakim repertuarze się poruszać, a co najważniejsze, w czym czują się najpewniej. Na uwagę zwracają tu uszczypliwe i eteryczne gitarowe wstawki uniesień dodające całości dość majestatycznego klimatu, zwłaszcza w fantastycznej końcówce materiału. Wcześniej, w ramach zrównoważenia, prymat całości niesie tenor saksofonisty i niespotykanie motoryczna na tej płycie gra kontrabasu.
Muted rozpoczyna ociężała gra basowych brzmień imitujących stłumione strony na tle rozpościerającego eterycznego tematu i na krótko wyłaniających się szybkich zwarć półtonów. Zwieńczone to zostaje w mgnieniu oka pięknem saksofonowej partii, która ustępuje jednak wkrótce miejsca i czas na powstanie lirycznej koncepcji, której charakter i atmosferę w szczególności podkreśla zmysłowa, acz skromna solówka Igora Miškovicia, idealnie domykająca tę skromną nastrojową kompozycję.
Muzycy z Hashimy podchodzą do swojego rozwoju z dużą dozą niekonwencjonalności, pozwalając sobie na aranżacje oparte na ciekawych improwizacjach, które nie mają końca, ale jednocześnie nie są muzycznie przeintelektualizowane. Release faktycznie przywołuje tytułowe napięcie, z którego ciężko się wyswobodzić. Niestety, to właśnie w tym utworze niedopatrzone zostały jednak delikatnie niektóre elementy instrumentalnego zgrania, które nachodząc na siebie, wyraźnie się zagłuszają i pozbawione są dostatecznej przestrzeni, aby to łatwo rozszyfrować, ale summa summarum wychodzi z tego ciekawy efekt awangardowej mieszanki i można podejrzewać, że właśnie taki był też zamiar podejścia do aranżacji tego tworu.
Będąc w temacie podejmowanych konwencji, warto wspomnieć o brzmieniu perkusji, które z reguły jest bardzo surowe, ale niekiedy niepotrzebnie stłumione (Release). Takie nagranie było jednak mimo wszystko bardzo dobrym posunięciem. Ze względu na wszechotaczający nas syntetyzm twórczy ten rodzaj celowego zniekształcenia perfekcyjności jest wprost piękny. Zwłaszcza jeżeli chodzi o tak niekonwencjonalny rodzaj muzyki, jakie niesie za sobą granie Hashimy. Muzyka w dzisiejszych czasach jest zbytnio prowadzona chłodnymi kalkulacjami teorii i prędzej czy później staje się sztuczna i mało wiarygodna. Owszem, przy momencie wyjątkowych kulminacji wychodzi to nieco chaotycznie, ale to nie ma znaczenia, jeżeli nadal przepełnione jest to dobrą energią i szczerymi emocjami.
Bardziej przeszkadzało mi wykończenie materiału, które w paru miejscach rozjeżdża się w produkcji, poświadczając wcześniej wysunięte mankamenty konkludujące uczucie wręcz „klaustrofobicznej przestrzeni”, jeśli w ogóle w takim oksymoronie można to ująć. Nie ma bowiem jednego dźwiękowego pułapu, który byłby desygnowany dla saksofonu, kontrabasu, gitary etc. Brzmienie ciągle ulega zmianom. Z drugiej strony te dźwięki żyją. Czasem na tle innych są schowane, aby w kolejnej kompozycji wiodły przeciwstawnie prym. Niekoniecznie jest to błędem, ale niektórych może zniesmaczyć brakiem konsekwentności.
Na koniec dostajemy mocne Harness, które kojarzyć się będzie najpewniej z gitarowym brudem i dosadną umiejętnością płynnego przejścia do kompozycji lirycznej, przesianej wprost oniryczną atmosferą, którą wcześniej zapoczątkowała stricte rockowa gaża dynamicznego instrumentarium. To właśnie tu, po całym skrzętnie rozwiniętym temacie dla pilnie strzegących melodii, dostajemy pięknie zakamuflowany motyw przewodni z Over the Rainbow napisany przez Harolda Arlena. Końcówka raczy nas z kolei paradą zgrabnych, ale tajemniczo rozjeżdżających się unison; gitarowym pazurem zniekształceń, które rozpieszczają melodyczny warsztat utworu oraz energicznymi gitarowymi pasażami dodającymi całości melodycznego i dynamicznego anturażu.
Muzycy Hashimy kontemplują w swojej twórczości muzykę klasyczną, piękno liryki, awangardę i bałkański folk na tle brudnego brzmienia w nieoczywisty i naprawdę intrygujący sposób. Nie można tu niczego przewidzieć. Z pewnością powodem takiego stanu rzeczy jest m.in. świeżość partii rytmicznych, które przecierają materiał specyficznym klimatem tajemnicy i nieprzewidywalności. Owa intymność nie jest jednak stawiana w formacji Hashima na pierwszym miejscu. Ten zespół stawia raczej na bezpośredniość i bezpardonowe cięcia kultywujące nawet rockowe trajektorie muzycznych pejzaży. Nie ma raczej w ich muzyce solowych popisów, a techniczność ustępuje roli emocjonalności materiału. Indywidualna pozycjonalność każdego z instrumentów utrzymana zostaje raczej zachowawczo, z odpowiednim dystansem do samych aranżacji. W efekcie tego skupiają się ostatecznie na twórczym zgraniu, aniżeli wybijaniu się na czele przygotowanej „partytury” brzmień.
W międzyczasie jesteśmy świadkami ciekawych ornamentów gitary, które to właśnie rozdrapują atmosferę kompozycyjnych aranżacji na modłę psychodelicznych niuansów. Wszystkie kompozycje zdają się tworzyć jeden połączony ze sobą projekt, który zwraca na siebie szczególną uwagę dzięki pięknym harmonicznym rozwiązaniom; w wielu miejscach tak utopijnych, że przypomniały mi one o doskonałej melancholii, jaką niesie fińska formacja Oddarang. Co do samej okładki tejże płyty to trzeba przyznać, że świetnie uzupełnia dekadencki obraz, jaki niesie za sobą miejscami ich brzmienie rozrywane dzikością instrumentarium. Właśnie taka jest ta muzyka. Niepewna, a zarazem przesycona uczuciem wolności. Tajemnicza, acz często urokliwie melodyczna. Rytmicznie niezrównoważona, ale też skrzętnie dopracowana pod względem aranżacji. Reasumując – „Tideland” to intrygujący album, który z pewnością nasyci swoim materiałem wielu zagłodniałych koneserów jazzowej awangardy.
———- ENGLISH VERSION ———-
Hashima is a band that was formed with the idea of broadening free improvisation, in music expressions of the classical jazz quartet, often beyond known standards, which has become for them a special motivation. The unique quality of this group is strongly connected with an interesting choice of instruments, ie. double bass, drums, tenor saxophone and semi-acoustic guitar. It seems that four different sensitivities, besides experimenting with traditional form, through music after all are trying to revive the spirit of abandoned Japanese island – Hashima. At least that’s the story how the band got its name.
The first sounds filling the spatial emptiness with modest harmonics, certainly in the beginning will remind many elements of Pink Floyd from the period when a large part of their work was reserved for psychedelia. Further development is characterized by broken quasi-staccato elements and “accidental” improvisations by the guitar string strum. The first composition however, had one key for their creativity and mystery, since it is a reinterpretation of the Serbian composer Vasilije Mokranjac’s composition, if that can be called a 10-minute creation on the background of 45-second original. The musicians themselves emphasize the work of this artist, who in very beautifully way complements his music with folklore. Since he has been a bit forgotten, the group tries to make him a tribute in certain sense. The dynamics in relation to the original remains, nevertheless diametrically opposite, and at some points even musically disturbing. With the energetic composition, Hashima created its own tender nostalgic masterpiece that slowly develops showing the magic and artistry of the composer, although its direct similarities are not so obvious, particularly one that should indicate folk inspiration. They are rather heavily camouflaged. The song illustrates perfectly made crescendos that promise in advance impermability of this band, if we look at the brave elements of the free-jazz improvisation. The arrangement of this first masterpiece obstinately and wantonly gives vent to instrumentalization, which in the end only reflects the true emotions and hurricane of the excitement. Daring recording with a strong and confident architectural arrangement. And that’s what counts, because from the very beginning it hypnotizes the listener into a magical spectacle of its inapparent sounds. I often associated stronger parts of album with the solo work of Steven Wilson, whose music was often inspired by jazz, but this connection is rather purely coincidental (2 PM), as stubborn person would even spot in the „inspirations” the acoustic, atmospheric shades of the early work of (!) Opeth (Muted). It was 2 PM that brings part of the beautiful wavy atmosphere and strong echo development of the improvisational storm, which was gently calmed by the solo acoustic „echo” on guitar, completely opposite to vivid, clear starting riff. The composition brilliantly presents dynamic fusion of sounds, which does not always choose a visible path of solo motifs’ development. Such insubordination and unexpected contrapuntal transitions might be interesting. Especially atmosphere, which from the vital theme breaks down in the atmosphere of terror and uncertainty. Tideland is another interesting composition that breaks stronger and lighter fragments of aragements. High and low tide give the composition sinusoidal emotional structure, which well presents the work and intentions of the band. Excellent perspective of what they want to play and in which direction they want to go with the repertoire, and most important, in what they feel themselves most confident. Pay attention here to sharp and ethereal inserts of guitar enthusiasm adding the entire pretty marvelous atmosphere, especially in a fantastic ending of the material. In earlier parts, in the context of sustainability, the primacy bares the tenor saxophonist and unusually on this album – powerful element of bass. Muted on the other hand begins with a lumbering bass playing sounds imitating the… muted side versus expanding ethereal theme and briefly emerging high-speed short circuit halftones. Instant beauty of the saxophone party remains the highlight, nevertheless it relieves soon the space and time for the creation of lyrical concept, which nature and atmosphere particularly comes with the sensual, although unpretentious Igor Mišković’s solo that ideally closes down the modest atmosphere of the composition. There is a high level of unconventionality in the way in which musicians from Hashima approach their work. They allow themselves to create arrangements based on interesting endless improvisations, which are not over intellectualized. Release actually refers to the tension that is hard to release. Unfortunately, exactly in this piece have been spotted that some elements of the instrumental melodies, however are gently overlapping and clearly drowning, without giving enough space to facilitate disclosure. Nevertheless, all in all, out of this interesting effect avant-garde mix we can assume that this was exactly how they want to arrange this marvel. Considering all their conventions, it is worth mentioning the sound of the drums, which usually is very raw, and sometimes unnecessarily suppressed (Release). This recording, however, was after all a neatly well made. Due to the surrounding creative synthetism this type of deliberate distortion of perfection is simply beautiful. Especially when it comes to such unconventional kind of music, which Hashima plays. Music today represents too cold and shrewd applied theory and sooner or later becomes artificial and unreliable. Hashima’s arrangements surely at the moment of exceptional culmination becomes a bit chaotic, but it does not matter as long as it is filled with good energy and emotions. What bothers me more is the finishing of the material, which in some places runs out in the production, spotting before closing shortcomings a feeling of simply „claustrophobic space”, if I can use such oxymoron at all. There is no single acoustic ceiling, which would be designated to saxophone, bass, guitar, etc. The expression is constantly changing. On the other hand, these sounds live. Sometimes compared to other, they are hidden to the next composition staying in the background. This is not necessarily a mistake, but some may be annoyed by the lack of steadiness. At the end we get a strong Harness, which is likely to be associated first with guitar’s impurity and trenchant art allowing smooth transition to the lyrical composition, spreading simply dreamy atmosphere that has already been initiated by the uncompromising and unwavering dynamic instrumentation rewarding. Around carefully shaped theme the tunes were kept mostly diligently, giving beautifully camouflaged leitmotif of Over the Rainbow written by Harold Arlen. The ending leads us into neat parade, but mysteriously dispersing elements of unisono; distorted by guitar’s claw embracing melodic work and adding energetic segments to the completeness of the melodic and dynamic accompaniment. Hashima musicians contemplate their creative work as classical music, beautiful poetry, avant-garde and Balkan folk versus impure sound in one very evident and really intriguing way. It is impossible to predict anything here. The reason for this is, for sure, among others, is freshness of the rhythmical segments, which bring to the material a specific mysterious tone and unpredictability. However, this intimacy is not priority for Hashima. This band gives more to the directness and cruelly makes new steady paths in the music landscape. There is more music in their solo performances and technicality gives way to emotionality of the material. Individual positionality of each instrument rather stays conservative, with conveniant distance at the same place of arrangement. As a result of this, focus ultimately stays on creative melodies, rather then on strict performing of prepared “scores” sounds. In the meantime, we were witnesses of interesting ornaments of the guitar that are just scratching the atmosphere of the composition arrangement in the style of mentioned psychedelic shades. All compositions seem to create one coherent project which attracts special attention thanks to beautiful harmonic solutions; in many moments so utopian that they reminded me of a great melancholy, delivered by Finnish band Oddarang. It must be admitted that cover of the album is great addition to the decadent image of the music wildly fragmented by their instruments. And this is exactly as sounds their music. Uncertain, but at the same time imbued with a feeling of freedom. Mysterious although often charming melody. Rhythmically unbalanced, but also intensively smoothed arrangement. To wrap up – „Tideland” is an intriguing album which material will certainly satisfy many “hungry” connoisseurs of jazz avant-garde.