Jachna Tarwid Karch – Sundial II

★★★★★★★☆☆☆

1. Terpsichore’s Back 2. One For Albert 3. Holmen 4. Money For AP 5. Mirror Of A Thousand Flowers (For Miyako) 6. Aftenen 7. One For Hedgehog 8. Carol 9. Spirited Away Song

SKŁAD: Wojciech Jachna – trąbka; Grzegorz Tarwid – pianino; Albert Karch – perkusja

PRODUKCJA: Kamil Kęska – RecPublica w Lubrzy

WYDANIE: 30 rześnia 2016 – HevHetia

Płyta ze Słowacji? Tak i nie. „Sundial II” postanowiło bowiem wydać związana z naszymi rodzimymi artystami wytwórnia HevHetia. Zawartość krążka? Muzycy, którzy na scenie jazzu mają coraz więcej do powiedzenia. Zapowiadał to sam debiut wydany w wytwórni For Tune, a potwierdza to kontynuacja krążka – „Sundial II”. Płyty jednak nieco się różnią. Najnowsze wydawnictwo to album zdecydowanie bardziej stawiający na improwizację z mniejszą ilością przebojowych utworów, jeżeli o takich w ogóle może być mowa w tym projekcie. Nawet jeśli nie postawiono na konkretną melodię, to nie ma jednak mowy, aby w słuchaczu od razu nie zagnieździł się motyw z otwierającego album Terpsichore’s Back z hipnotyzującą trąbką Wojciecha Jachny.

Nie ma w ich muzyce zbędnego sentymentalizmu i przerysowanego patosu. Zachowany został jednak kameralny nastrój. Muzyka można powiedzieć minimalistyczna. Gdzieniegdzie rozkładane są rzadkie dźwięki bazowane na alearotyczności, z której stara się wykiełkować bardziej konkretna melodia. Mimo że frekwencja poszczególnych dźwięków nie jest nadzwyczaj wysoka, to o całości świadczy ich wyrazistość, prezencja oraz zaangażowanie w wydobyciu konkretnego tonu.

Trójka muzyków niebywale dobrze się uzupełnia, o czym można się przekonać, słuchając chociażby Aftenen. Romantyczna narracja, instrumentalne dialogi, melancholia, eksperymentalizmy, a w tym wszystkim żaden z muzyków siebie „nie przekrzykuje”. Jachna wkłada w projekt odpowiednią dozę ekstrawertyki. Nie boi się wyjść poza wyświechtane standardy. Słychać w jego grze nutę pewnego ryzyka, jakie podejmuje zawsze z obronną ręką. Money for MB to najlepszy przykład najbardziej zbilansowanej formy eksperymentalizmu, free i współczesnej formy jazzu. Utwór, który na tle pozostałych można nazwać relatywnie przebojowym właśnie za sprawą bogatej aranżacji trąbki. To ona nadaje w wielu momentach ewidentnej elastyczności, która w równie dużej mierze paradoksalnie zmywa perkusyjne i dość „melodyczne” wywody Alberta Karcha. Perkusista znanego nam chociażby z ostatnio recenzowanego projektu Minim Experiment to zaś element ewaluujący w tej muzyce… lirykę. Rola perkusji okazała się być w tym projekcie niesamowicie istotna, ponieważ paradoksalnie pełni również momentami rolę melodyczną, dodając aranżacjom ciekawej wizji dramaturgii, polirytmii i swoistej sonorystycznej abstrakcji. Nie boi się ona bowiem wyjść naprzeciw instrumentarium swoich kolegów,  tworząc świetne pokłady chociażby kinematograficznej solówki w One For Hedhegog. Grzegorz Tarwid dopieszcza aranżację – zresztą przez niego skomponowane – klamrą doskonałości. Wszystko zgrane jest właściwie na granicy pewnego ryzyka opieszałości oraz kontrolowanej wzniosłości. Wiele momentów cechuje gęsta improwizacja mieszająca się z gdzieś czającym i nieśmiałym minimalizmie (Money for AP). 

Na albumie panuje doskonała harmonia komunikacji.  Dzięki inspirującej elegancji projekt staje się czymś ponad przyziemnym. Zdumiewa przede wszystkim pewność siebie i zabawa dzwiękiem (Mirror of a Thousand Flowers). Istota stosunkowej formalności tego materiału nie peszy jednak słuchacza swoją rozbudowaną formą. Architektura dźwięku jest dostępna dla każdego, którzy szanuje przede wszystkim konstrukcyjną precyzję z lekką nutką romantyzmu. Muzyka nie podburza jednak do energetycznych wyskoków. Energia zachowana jest w skondensowanym kole dyscypliny. Nie czuć tu bynajmniej sztywności czy braku artystycznej swobody. Ten kolejny rozdział w twórczości owego trio to materiał zdecydowanie przemyślany, a przede wszystkim bardziej przejrzysty, co jednak nie oznacza, że przewidywalny album. Szczerość i surowość materiału potwierdzają fakt, że, aby zaciekawić materiałem, nie potrzeba koniecznie rozrywkowej formy. Delektowanie się dźwiękiem, brak zbędnego rozbudowania improwizacji i spora ilość pokory okazały się  na tej płycie najważniejsze. Od przestrzennych dźwięków do awangardy pełną parą. Ciężka do zaszufladkowania płyta, którą ciężko też odkryć za pierwszym razem. Pełna jest epileptycznych napięć, które równie szybko gasną co wybuchają. Słuchacz musi być bardzo czujnym aby wyłapać wszystkie poszczególne niuanse.  Płyta może i bez fajerwerków, ale jeśli w muzyce jest tyle pasji i ognia, na co komu one właściwie potrzebne.