![]() |
★★★★★★★☆☆☆ |
1. Narcosis 2. Insomnia 3. Mirrors 4. Nuit Noire 5. Somnipathy 6. Catalepsy 7. Resilience 8. Celestial 9. Emersion
SKŁAD: Yoann Vermeulen – perkusja, sample; Maxime Ingrand – gitara, syntezatory; Dimitri Denat – gitara; Jean Christophe Condette – gitara basowa, syntezatory
PRODUKCJA: Antony Josse
WYDANIE: 2 września 2016 – dunk!records
Przyznam, że przeglądając listę wydawnictw, jakie są mi wysyłane na maila, często zwracam największą uwagę na okładki, a potem dopiero, jeśli takowa wpadnie mi w oko, na gatunek muzyczny. „Nuit Noire” zdobi kawał intrygującej grafiki z dominującą czernią i złotymi akcentami. Bardzo gustownie, oszczędnie i tajemniczo. Tematem przewodnim płyty jest noc i sny, więc taki wybór nie dziwi. Jeśli chodzi o muzykę, mamy do czynienia z zespołem post rockowym. Long time no listen.
Moja fascynacja post rockiem sięgnęła zenitu jakieś 7 lat temu, a potem stopniowo zanikała na rzecz innych gatunków. Szczerze mówiąc, uznałem że gatunek nie ma już mi zbyt wiele do zaoferowania i słyszałem już wszystko, co było w nim najlepsze. Jest to dla mnie więc pewnego rodzaju powrót w objęcia kochanki, do której wygasła moja pasja. Potrzebowaliśmy trochę czasu, by się zapoznać na nowo i dograć, ale już po paru spotkaniach odżyły dawne uczucia. Rozłąka zadziałała w pewnym stopniu odświeżająco, bo niby znaliśmy się kiedyś bardzo dobrze i wiedzieliśmy, czego możemy się po sobie spodziewać, lecz minęło sporo czasu i podążyliśmy innymi drogami, rozwinęliśmy się. Ale czy zmieniliśmy się aż tak bardzo? Może to tylko chwilowe zauroczenie wzmocnione nostalgią?
![]() |
Paryska grupa Lost In Kiev stara się jak może, by ich muzyka tętniła życiem i emanowała frapującym klimatem. Zamiast skrzętnie budować napięcie, by dać mu upust na sam koniec kompozycji, często i gęsto zmieniają aranżację, drocząc się tym samym ze słuchaczem. Francuzi nie nadużywają też efektu ściany gitar i ze znacznie większą chęcią zapodają klarowne riffy i wzbogacające atmosferę naturalnie wplecione wyciszenia. Skoro jesteśmy przy atmosferze, to Catalepsy jest jednym z najpiękniejszych 2 minut, jakie przeżyłem w tym roku, a to tylko fortepian i narracja. Efekt jest jednak druzgocący.
Jak na klasyczny zespół post rockowy przystało, płyta pozbawiona jest wokali, nie licząc chóralnych zaśpiewów w finale Emersion. W zamian słyszymy głosy dwóch postaci: kobiecej i, znacznie rzadziej, męskiej (Catalepsy, Resilience). Muszę przyznać, że wypada to bardzo intrygująco i wprowadza odpowiednio w historię, którą stara się opowiedzieć zespół. Razem z muzyką tworzy to efekt całości, która ma pieczołowicie ustalony rytm i kierunek.
![]() |
Samo podejście do gatunku i tworzenia kompozycji nie jest innowacyjne, zespół używa elektroniki i syntetyków tylko w śladowych ilościach (najwięcej tego typu dźwięków można usłyszeć w Celestial), opierając swoją muzykę przede wszystkim na klasycznym rockowym instrumentarium. Ich siłą jest umiejętność wykuwania wpadających w ucho motywów gitarowych (Resilience), budowania bogatych aranżacji (Mirrors, Somnipathy, Insomnia) i nadawania muzyce potężnego wydźwięku emocjonalnego, który uświadamia słuchaczowi jak szczere jest zaangażowanie Francuzów w ich kompozycje.
Wracając do analogii pomiędzy post rockiem, a związkami międzyludzkimi, niegdyś uczucie między nami się wypaliło i zanikło wszelkie zainteresowanie, ale miło było spotkać się po latach i powspominać dobre czasy. Jest wciąż sympatia i nić porozumienia, a subtelne zmiany wyszły nam na dobre. Jednak czuć wyraźnie, że nie jesteśmy już ze sobą tak blisko jak kiedyś. Powtarzane są też stare błędy, które nas poróżniły. A więc o dawnym płomiennym romansie mowy być nie może, ale pozostaniemy w kontakcie zaciekawieni tym, co może przynieść przyszłość.
A jeśli chodzi o samą grupę Lost In Kiev, to trzeba im przyznać, że całkiem nieźle sobie radzą na post rockowym poletku. Nic nowego tu nie wymyślili, ale przyrządzili klasyczną potrawę w taki sposób, że konsumuje się ją z nieskrywaną przyjemnością. Szkoda tylko, że trzymają się tak kurczowo klasycznego przepisu, bo ta muzyka aż prosi się o pójście na całość. Francuzi przywrócili mi jednak zainteresowanie tego typu muzyką, nawet jeśli tylko nikłe. Nuit Noire to pozycja obowiązkowa dla fanów gatunku, a dla reszty przyjemna ciekawostka. A to dopiero album nr 2.