Cesarz powrócił albo chyba dopiero teraz go naprawdę ukoronowali. Nie ma w tym dawnych kontrowersji, bluźnierstwa, przebieranek, a przynajmniej jest to dobrze ukryte. Jest posępna muzyka, która jest dostojna, z tekstami pełnymi przemyśleń i z majestatyczną barwą wokalną. Kiedy trzeba, potrafi zbić nas swoją brutalnością, a kiedy trzeba, zamienia się w nostalgicznego trubadura. Cały czas jednak wszystko opiera się na stricte rockowych strukturach i melodiach często zahaczających nawet o blues czy przebojowość Prince’a. Dużo w tym awangardy rocka pokroju Nicka Cave’a, gdzieś pojawia się „tribute” dla Davida Bowiego, ale przez cały czas to ten sam Marilyn Manson, którego znamy. Choćby nie wiem co ten muzyk robił, to nadal pozostaje autentyczny. Album może nie spodoba się jego starym fanom, którzy wraz z samym artystą nie dojrzeli. Krążek jest nagrany z dystansem, bez znanych nam szaleństw tego muzycznego mefista. Wie, jak budować napięcie i wie, jak siebie potwierdzić! „Pale Emperor” to jego jedna z najlepszych wizytówek i konsekwencji jego twórczości.