Jakkolwiek normalne wydawałyby się duety gitary elektrycznej i fortepianu to nie są one tak bardzo spopularyzowane. „Tor & Tale” to jeden z tych instrumentalnych dialogów, któremu z pewnością należy się przyjrzeć. Większość utworów skomponowanych zostało przez Marka Wingfielda i to słychać. Eklektyczna, mocno przesterowana gitara daje bowiem świetny podkład pod dudniące acz liryczne akordy Gary’ego Husbanda. Utwory są zaaranżowane luźną nicią zszywającą granicę zabawy oraz improwizacji, co jest również wynikiem wcześniejszej umowy, aby nie wiązać siebie ustaloną notacją. To zaufanie wobec siebie wydaje się być również spuścizną aż trzech, całkowicie improwizowanych kompozycji (Tor & Vale, Shape of Light, Silver Sky). Muszę przyznać, że ten duet jest istnym misterium. Przestrzeń miedzy dźwiękami jest równie ważna co one same. To artyści niesamowicie epatujący obopólną muzyczną empatią. Ta melodyczna elokwencja zdradza się z sentymentalną atonalnością. Całość aranżacji wydaje się być starannie zorganizowana acz jednocześnie naturalnie przepełniona wahaniem między różnymi stanami emocjonalnymi. Prostota instrumentarium nie jest tu więc równoznaczna z prostotą dźwięku, aczkolwiek nie wymaga wyjątkowego skupienia. Dlatego nie potrzeba zbędnych kalkulacji, aby oddać się melodycznej płynności tego duetu. Samo wdrażanie się w poszczególne frazy niesie przyjemność. Nie koniecznie poprzez dźwięki, które wydobywają, ale ich specyficzną niewiadomą. Dam sobie rękę uciąć, że nikt nie gra tak jak Wingfield. Jego gitara śpiewa, wyje, płacze, a czasem prosi o litość. Ten gitarowy szaman jest wprost zjawiskowy. Dodajmy do tego entuzjazm, stanowcze i charakterystyczne rubato oraz swawolną kompatybilność Husbanda, a dostaniemy duet o intensywności równej muzycznej poezji Billa Evansa i Jima Halla oraz Allana Holdswortha w towarzystwie Gordona Becka. Czy trzeba pisać więcej?