★★★★★★★★☆☆ |
1. Between Walls Of Glass 2. Exiles 3. Spirit Into Cristal 4. The Stain 5. Void Within 6. Into Soil 7. Dreams of Quiet Places
SKŁAD: Ion – wokal, gitara basowa; Static – gitara i syntezatory; Golem XIV – gitara; Ygg – perkusja
WYDANIE: 4 kwietnia 2019 – Pagan Records
Po dwóch latach od wydania znakomitego „Hope” zespół z Bochni przedstawia swój piąty album, w którym poszukuje, eksploruje, zadziwia, a nawet wprawia w zakłopotanie. Wszystkie powyższe opisane symptomy atakują, kiedy przychodzi mi na myśl sprawdzanie nowych rzeczy od tego zespołu. Ciągle gdzieś w uszach brzmią mi pierwsze płyty zespołu, który na początku był trochę blackowy, trochę deathmetalowy i stałby się kolejnym zespołem grającym wypadkową tych dwóch gatunków, gdyby nie chęć szukania i znalezienia swojej własnej niszy. Start muzycznej drogi, a dzisiejszy etap, na jakim się znajduje zespół to przysłowiowe niebo a ziemia. Każdy kolejny album zadziwiał i uwypuklał emocje, które są z każdym longplayem najważniejsze dla Małopolan. Z takim też nastawieniem, przyznaję ciut zgubnym, włączyłem najnowsze działo Mord’A’Stigmata. Pierwszy utwór jest niczym przykładowa klamra spajająca dwie części. Długie intro Between Walls Of Glass celuje idealnie w atmosferę z „Hope”, pojawia się już i w tej fazie wyraźnie zaznaczony syntezator, który jak się okaże później, ma całkiem duży wkład w brzmienie nowego krążka. Mozolnie budowana atmosfera napięcia dodaje tylko epickości tego utworu. W kolejnym Exiles syntezator gra już pierwsze skrzypce, co tutaj przyznaje wprawiło mnie w pewne zakłopotanie – ale jak to tyle tego burczenia? Nie trwa ono długo po szybko przepada talerzami, a w końcu za kanonadą uderzeń w bębny i struny gitar. Utwór prezentuje już dokładnie to, czego możemy się spodziewać na krążku – energetycznego, żwawego tempa z tylko delikatnie zarysowanymi przerwami na wyciszenie sączącego się z głośników chaosu.
Spirit Into Cristal jest najdłuższym, choć nie dobijającym do 10 minut, utworem, który sprawił, że moje zakłopotanie, co do elektroniki użytej na albumie, a konkretnie o jej proporcje, sięgnęło zenitu. Otwarciem jest tutaj elektroniczny i akustyczny bit, który dopóki nie wchodzi iście rockowy riff nie kojarzy nam się z gatunkiem, w który z chęcią umieścilibyśmy zespół. Utwór też jest pierwszym, w którym usłyszymy zaśpiewane, a nie wykrzyczane wersy przez Iona, oczywiście te drugie też są w końcu to płyta metalowego zespołu. Reasumując, każda zakuta metalowa pała (na szczęście jest Was bardzo mało!) nie przyjmie do wiadomości tego kawałka i zacznie stukać się w czoło. Podobną reakcję zespół gwarantuje Wam na zakończenie przy instrumentalnym tytułowym utworze. Czy ten romans metalu i elektroniki wyszedł na dobre? W mojej ocenie na pewno odświeżył brzmienie zespołu, otworzył kolejne furtki muzycznego kosmosu i tylko ugruntował pozycję M’A’S na naszej post metalowej i awangardowej scenie, bo przysłowiowej wiosny nie uczynił. Dużo tu typowych dla zespołu zmian tempa, połamanych dźwięków, metalowej furii, gęstej atmosfery. Produkcja i dźwięk to pierwsza liga. I przy każdym kolejnym przesłuchaniu album wciąga mnie i słucham go z przyjemnością jednak pamiętam, że miałem co do niego inne nastawienie, bo liczyłem że otrzymam album równie monumentalny i ciężki jak „Hope”, taki, który wyrwie mnie z butów od razu.