Newspaperflyhunting – The Three Words (EP)

★★★★★★★☆☆☆

 1. 3 Words 2. Past Perfect (revisited) 3. Demolished Mansions

SKŁAD: Michał Pawłowski: gitary, wokale wspomagające; Jacek Bezubik: gitary, wokal prowadzący; Gosia Sutuła: bas, wokal prowadzący; Krzysztof Sarna: perkusja; Beata Grzegorczyk-Andrejczuk: pianino Fender Rhodes

PRODUKCJA: Piotr Polak & Newspaperflyhunting – Dobra 12 Studio

WYDANIE: 31 sierpnia 2015 – niezależne

Przede wszystkim jestem zaszczycony. Tłoczenie tej płyty ograniczyło się do 50 egzemplarzy i może nie byłoby to takie nadzwyczajne, gdyby nie fakt, że każdą z tych płyt zdobi inna okładka prezentująca piękno białostockiej dzielnicy Bojary. Każde umieszczone zdjęcie jest unikatowe i nie ma prawa znaleźć się na innym egzemplarzu. 

Skąd owy pomysł? Dzielnica Bojary ma bowiem według „przypowieści” muzyków specyficznie odróżniającą atmosferę dawnego charakteru wiejskich obszarów, chociaż ma serce i duszę miasta. Idylla odizolowanego miejsca, jak wszystko, prędzej czy później ma swój koniec. Atrakcyjne tereny tylko ku temu przemawiają. Jest w tym trochę intrygi. Zostają tam podpalane budynki i w żaden sposób nie można znaleźć sprawców „przypadkowych” precedensów. W tym dziwnym zbiegu okoliczności jak grzyby po deszczu pojawiają się agenci nieruchomości. Ta płyta profilaktycznie ma być tego miejsca archiwum. W ten oto jakże prosty, ale wymowny sposób zespół postanowił zwrócić uwagę na wymierające relikty przeszłości i uczcić je, wydając ten album. Prezentowane zdjęcia na okładkach płyt ukazują miejsca, które nadal istnieją. Łatwo się w nich zatracić, podobnie jak z ich muzyką, która jak fotografie, wierzę że stanie się odporna na czas. Paradoksalnie do brzmień, bowiem kontynuują swoją  podróż do rockowego medium lat 70. i 80. 

Kontynuują swoją  podróż do rockowego medium lat 70. i 80. 

Ot, migawka dawnych czasów, tylko jak to wszystko „przetłumaczyć” na muzykę? Zaczyna się skromnie, pojedynczymi dźwiękami 3 Words. Czyżby mieli mało do powiedzenia? W żadnym przypadku. Historie, jakie składają się na ową EP-kę stworzone przez Michała Pawłowskiego i Jacka Bezubika wielu z pewnością wprowadzą w stan refleksyjnej zadumy. Muzyka piętnuje tu te słowa, podbijając ich treść mocnymi hipnotycznymi wywodami. A wartość słowa? Cóż, na stronie promującej tę muzykę, tj. Bandcamp znajduje się ciekawe dopowiedzenie i ja poruszę tę kwestię. Porównałbym to również z dźwiękami muzyki. Podobnie jak słowa jest z nami przez większość czasu. Uczymy się jej, prezentować ją, pielęgnować, nienawidzić, wymyślać na nowo, aby potem zapomnieć. Wszystko oplecione zawiłymi emocjami, ale można je zrozumieć, jeśli kryje się za nimi głębsze dno. Zespół wskazuje jednak wagę i moc słownego czy też muzycznego przekazu. Tak, aby to, co chcemy przekazać nie było bezmyślnym bełkotem. Jak wszystko, tak i słowa wybierać trzeba je z rozwagą nadzwyczaj mądrze. Tak jest też z muzyką, która na tej EP-ce jest skrupulatnie prezentowana. 

Cenię w tym zespole to, że z muzyką starają się połączyć jakiś szczytny cel, coś, co ma również sens nie tylko z artystycznego punktu widzenia. Nie można tego nie docenić, ale wróćmy do sedna. Pierwszy utwór to świetna podróż pełna breakdownów i rytmicznych zwrotów, które wyrywają nas z wcześniejszych hipnotycznych zawirowań. Uwagę zwraca bardzo dobre rozwinięcie motywów, które nie jest sztucznie przedłużane. Na tle dobrze sformułowanych riffów cały anturaż prawidłowo dopinają klamrą solowe improwizacje, które na pewno zwrócą naszą uwagę, tym bardziej, że są one znacznie sprawniejsze w porównaniu z wcześniejszym dorobkiem formacji. W przeszłości charakteryzowały się raczej beznamiętną strukturą prowadzenia improwizacji. Dziś jest to już dużo lepiej usystematyzowane, chociaż nadal nieperfekcyjne, ale nie słychać powszedniego amatorstwa. 

Dobry to twór!

W tle charakterystyczna dla nich słowna nostalgia, która rozkłada pedantyczny wymiar aranżacji, rozpływając przestrzeń na potężne połacie dźwięków. Ponownie jeżą się tu minimalistyczne dźwięki klawiszy, które zmiękczają jazgoczące zagrywki gitary, ciekawie kontrastując swój środek wyrazu z wokalnymi szeptami i aksamitnością damskiego głosu. Będąc przy temacie wokalnych interpretacji… Forma duetu piękna, ale trzeba przyznać, że specyficzna maniera, z jaką posługują się w ich twórczości ci muzycy nie wszystkim od razu może się spodobać. Może to wynikać pośrednio z nieperfekcyjnego akcentu języka angielskiego, ale wpływ może mieć również charakterne i często flegmatyczne prowadzenie tego środku przekazu. Z drugiej strony, może mieć to jednak dwojakie konsekwencje, bo niektórych może to znużyć, a niektórych skutecznie zatopi w manierze nibylandzkiej atmosfery marzeń.

Past Perfect to hołd dla wspomnianego wcześniej miejsca twórczej inspiracji EP-ki „The Three Words”. Pojawił się wprawdzie ten utwór na poprzedniej płycie „No12listen” (2012), ale był na tyle niesatysfakcjonujący, że muzycy postanowili go sparafrazować, przebudowując istniejącą strukturę i tchnąć w niego nowe życie. Tak też się stało, bo nie wspominając o kilku poziomach lepszej produkcji, w swojej formie jest znacznie ciekawszy i barwniejszy. Owszem, nieraz w swojej rozciągłości przekoloryzowany, nabity niepotrzebną pompatycznością, ale za to dużo bardziej kreatywny. Przypomina to dobrą Anathemę, chociaż można im zarzucić nienaturalną sztywność. Wracając do samej kompozycji, trzeba przyznać, że pod względem swojej treści pięknie dogrywa swoją ideą całą produkcję, prezentując swoistą pocztówkę z przeszłości. 

Za znanym wieszczem Georgem Orwellem, którego zresztą formacja na stronie cytuje, można rzec: Kto kontroluje przeszłość, ten kontroluje przyszłość, kto kontroluje teraźniejszość, ten kontroluje przeszłość. Oby tak się stało w przypadku owej formacji, bo wyraźnie słychać, że wie, co wydobyć z przeszłych inspiracji i jak kontrolować je w teraźniejszości dzisiejszych brzmień, które mi tchnęły nieco życiem melancholii polskiego Riverside.

Niektórych skutecznie zatopi w manierze nibylandzkiej atmosfery marzeń.

Pod względem brzmieniowym przeszli od początków poprzez ostatni album całkiem niezły progres, ale słychać, że przy rejestracji wypadałoby o bardziej profesjonalną rękę. Pod względem stylistycznym raczej album zrównoważony, zachowawczy w swojej formie. Zabrakło mi może bardziej wyrazistych środków, jak wiolonczelowy smyczek użyty na gitarowym gryfie na poprzednim albumie, który pięknie uzupełniał swoistą melancholię, a który użyty został zaledwie raz, w ostatniej części Past Perfect. Owy ambiwalentny anturaż pokroju Sigur Rós zastąpili, jeżeli w kategoriach prezentowanej przez nich muzyki można tak to określić, ambientową trajektorią brzmienia, którą niesie Demolished Mansions. Dumnie wypływają na wody przestrzennego eksperymentalizmu „kosmicznych” klawiszy. Zatapiamy się tu w „ciszy” instrumentalnego minimalizmu. Oddając się upływowi czasu, poddajemy się jego refleksji, a jeśli zrobimy to rzetelnie, nic już nie będzie takie samo. Może górnolotnie to zabrzmiało, ale naprawdę nieźle stworzyli ten apokaliptyczny klimat nieodwracalności czasu, a swoimi historiami dali nadzieję, że mimo wszystko można go na swój sposób kontrolować. Ot, taka refleksja. 

Ostatni utwór rozbija jednak trochę charakter ich twórczości. Rozumiem, że to zaledwie trzyutworowa EP-ka, na którą trzeba dosłownie upchać całą planowaną konwencję nadchodzącej płyty. Mam jednak nadzieję, że krążek będzie dobrze przemyślany i konwencja ich nie przerośnie i nie okaże się to zwykłą kompilacją motywów. Nie bałbym się jednak o to, bo już poprzedni longplay „Iceberg Soul” (2014) udowodnił, że dopinają wszystko na ostatni guzik i nic się ze sobą bynajmniej nie gryzie.

Desai Kiran powiedziała kiedyś, że „teraźniejszość zmienia przeszłość” i coś w tym musi być. Paradoksalnie nawet tak mało doceniany zespół jak Newspaperflyhunting, inspirując się gigantami rocka i muzyki psychodelicznej, po przesłuchaniu ich twórczości daje kolejne podstawy pod interpretację muzyki mistrzów. Grając dziś swoją muzykę, zmieniają postrzeganie… Być może nieświadomie, ale jednak. Skupiając się wokół parafraz Pink Floyd, technice Porcupine Tree etc. dają upust dalszym interpretacjom, zarówno swojej formy, jak i tej, na której się wzorowali, co jest piękne.

Wybaczcie mi filozoficzne wywody, ale chyba taki miał być cel tego krótkiego, acz dosadnego w swojej treści albumu. Paradoksalnie do ich historii i prezentacji podjętej treści chyba zapisałem zbyt wiele, a wystarczyłyby zapewne trzy słowa, które opisałyby ten album. Intrygujący to twór.