●●●●●●●●○○ |
1. Far Away 2. Questions 3. Always… 4. Out from the dark 5. Hyperspace 6. Indoctrination Blues 7. Troubled Waters 8. Wrong 9. Nine
SKŁAD: Radosław Grobelny – wokale; Bartek Bąk – gitary; Wojtek Deutschmann – gitary, syntezator; Maciej Hoffmann – perkusja; Filip Bielecki – gitara basowa; Wojtek Ślepecki – organy Hammonda, pianino
PRODUKCJA: Przemysław “Perła” Wejmann, Steve Corrao & Appleseed – Perlazza Studio & Sage Audio
WYDANIE: 15 marca 2014 – niezależne
To już drugie wydawnictwo tej formacji, ale co oni właściwie tworzą? Wielu powie „alternatywa” i na tym dywagacje pewnie by skończyli. Appleseed to jednak bardziej skomplikowany przypadek. Wypada tu chociażby wspomnieć o coraz szerszych konotacjach z post rockiem, którego instrumentalny aranż odróżniają urozmaicone partie wokalne Radosława Grobelnego, ale czy wykraczają poza ramy alternatywy i rocka? Zalążek na pewno jakiś jest, bowiem jak sami twierdzą, w ich twórczości znajdziemy odniesienia do Radiohead, Sigur Rós, Archive, Porcupine Tree, a nawet Kings Of Leon.
Wykraczają poza ramy alternatywy i rocka |
Jeżeli o mnie chodzi, bardziej mi było przyznać ich inspiracje w kierunku stricte rockowym, który zahacza o grunge. Dajmy na to pierwszy, singlowy zresztą utwór Far Away przypominający nieśmiertelny Hunger Strike formacji Temple Of The Dog. Oczywiście brzmienie jest tu znacznie chłodniejsze. To ono dzięki nieskazitelnym wielogłosowym harmoniom przypomina również Alice In Chains. Progresywne Questions swoją strukturą na pierwszy „rzut ucha” na pewno wzbudzi podobieństwo do twórczości Archive, której paralelę rockowego jazgotu prowadzą wdzięcznie frapujące klawisze. Elektronika jest tu ostatecznością, a główną rolę pełni świetnie wypracowana dynamika. Dla innych dwa pierwsze utwory równie dobrze mogą przypomnieć stricte post-rockowe dokonania Tides From Nebula. Always… po raz kolejny uderzy nas swoją jabłuszkowo-słoneczną energią, która po raz wtóry przypomina czasy grunge’u spod znaku Pearl Jam, Audioslave czy Soundgarden. Klasycznie wprowadzający riff, marszowe rozwinięcie i charakterystyczna przestrzeń niejednemu przypomni nawet patetyczne kompozycje U2. Warto wspomnieć rolę wokalu, który w tej kompozycji jest niebywale natchniony, a dzięki zachrypniętej barwie jeszcze bardziej przypomina tę Eddiego Veddera oraz Chrisa Cornella.
Zdecydowanie nie brzmią jak większość polskich produkcji |
Orkiestrowy Out From The Dark z patetycznym rozmachem wprowadza intrygujący elektroniczny klimat na wzór progresywnych wojaży Porcupine Tree oraz Riverside. Muzycy Appleseed wyprowadzają słuchacza w industrialny krajobraz, któremu brakuje jednak ciekawszych hipnotyzujących wokalnych harmonii, jakie mamy przyjemność słuchać w innych utworach. Duże znaczenie pełnią tu również dramatyzujące instrumenty dęte, których pomysł i potencjał jakby nie do końca został wykorzystany, kończąc samą kompozycję w dość sztywny sposób.
Hyperspace to iście shoegaze’owy most syntezatorowych pasaży ambientu wzorem God Is An Astronaut oraz Explosions In The Sky. To pospolity post rock, który wydaje się, że bez wokalu ginie w natłoku instrumentalnych wybojów. Uproszczone linie muzycznych barw wprowadzają jednak bez wokalu zbytnią jednostajność, która jednak, tak czy owak, rzetelnie prowadzi do kolejnej części wydawnictwa, rozpoczynającej się od transowego Indoctrinationa Blues z niezwykle ekspresyjnym finałem. Cóż, z tym „bluesem” niewiele ma do czynienia. Utwór budzi bowiem słuchacza swoim chaotycznym podejściem, niosąc za sobą pokłady rytmicznej demagogii, z ciekawymi meandrami frywolnej melodyjności partii gitary i konsekwentnością riffów, których frywolność przypomina nieco Marillion.
Postapokaliptyczny krajobraz muzycznego minimalizmu |
Atmosfera zmienia się nieco wraz z kolejnym z utworów – Troubled Waters – eksperymentującym z rytmiką będącą w tej kompozycji znacznie mniej przewidywalną niż w poprzednich częściach. To zdecydowanie bardziej spokojniejsza kompozycja, której na pewno bliżej do melancholii Sigur Rós niż prawdziwie rockowego zgrzytu. Kontrastujący ze sobą Wrong nastawiony jest chyba jeszcze znaczniej na mainstreamowy odbiór, chociaż wypada przyznać, że paradoksalnie bardziej przekonywające są te głośniejsze partie kompozycji oraz perkusyjne kawalkady rytmu, których elementy tworzą naprawdę powalającą energię. Ostatecznie album wyciszony jest instrumentalnym finałem w postaci hipnotycznego Nine. Brudne przesterowane gitary, jak również znacznie bardziej zajmująca struktura jest ciekawsza niż poprzednia klasyczna post-rockowa kompozycja Hyperspace. Tworzy ona bowiem w pewien sposób specyficzny przestrzenny postapokaliptyczny krajobraz muzycznego minimalizmu.
Album nie brzmi jak większość polskich produkcji i śmiem twierdzić, że u przyczyny tegoż faktu może stać amerykański mastering. Nie obchodzi mnie jednak, jak to uzyskali, ale jaki jest efekt ostateczny. Ciężko jednak oczekiwać innowacji… Hermetyzm tego gatunku, jaki by nie był, nie pozwala na dużo. Appleseed wydaje się jednakkierować swoje muzyczne tory w różnych kierunkach rozchodzących się w poszukiwaniu tego czegoś, co sam zespół uważa za indywidualny styl.Nie jestem w stanie powiedzieć, czy taki ów usłyszałem, ale rzeczywiście mają w sobie coś odróżniającego. Być może iskierkę dużo zgrabniejszej melodyjności i harmonii. Mniej emocjonalnego blichtru muzycznego wachlarzu barw, a więcej prostoty hard-rockowego pazura, który łaknie mainstreamu w takim samym stopniu jak uduchowionego transu w zachowawczej formie, którego zresztą w nastrojowej postaci też nie brakuje. Niekomercyjna to muzyka, ale sekstet zasługuje na uznanie ze względu na konsekwencję swojego działania.
APPLESEED – FAR AWAY