Formacja, którą od pierwszych dźwięków charakteryzuje brudne, niewyraźne brzmienie zatopione w enigmatycznym śpiewie na tle transowej i motorycznej rytmiki. I tą właśnie niechlujnością skupia na siebie największą uwagę. Dostajemy szatański materiał, pokryty głębią basu i jakby rytualnym pogańskim wydźwiękiem. Jest to projekt naprawdę enigmatyczny, do tego stopnia, że zacząłem wątpić, czy naprawdę są z Polski, ponieważ są tak przekonywujący w swojej formule, że mogliby równie dobrze uchodzić ze ludzi ze świadka black metalowych podpalaczy kościołów w Norwegii. Jak sami świetnie i równie pompatycznie opisują swoją muzykę, to rodzaj (…) przedzierania się przez wilgotne lasy komórek mózgowych utopionych w tetrahydroxycanabinolu i pośmiertnej, orgazmatycznej dopaminie. Stan na tej płycie jest istotnie transcendentalny, a na pewno wyjątkowy. Opisując ich, nie użyłbym słów narkotyczny porno metal, ale jest w tym pewna istotna aberracja, której brzydota pociąga zwłaszcza przy opętanym i fiksującym uszy słuchacza wokalu. Coś dla masochistów, którzy lubią taplać się w emocjonalnym wymazie atmosfery astralnych zaświatów. Jakby tego mało, mamy tu również do czynienia z wymyślonym językiem. Esperanto to to też nie jest. Mamy tu do czynienia z czymś jeszcze bardziej wyrafinowanym, pochłoniętym w organice onirycznych dźwięków, które do pewnego stopnia nużą, jeżeli odpowiednio się im nie oddamy. Tajemnicy nie ma końca i właściwie nie chciałbym już więcej nic dodawać, bo projekt czaruje swoją nieobliczalnością od pierwszych dźwięków. Otwarta formuła irracjonalności przyciąga. Muzyka ta jest tak nieszablonowa, że grzechem byłoby się nią nie zainteresować. Polecam!