Oniryzm w czystej postaci. Jedna ze wschodzących gwiazd islandzkiej sceny. Debiut tej skromnej wokalistki uznaję za rewolucyjny. Nie łamie żadnych stereotypów, ale niesie ze sobą nieposkromioną ilość dojrzałości, którą intryguje od początku do samego końca w pozornym chaosie dryfującej nierealności. „Zatapiamy” się w sennej wizji lunatyzmu, po której prowadzą nas filigranowo-lekkie, acz zagęszczone z wyczuciem równowagi, elektroniczne dźwięki zlewające się w splot obrazów i zakątków naszej mrocznej podświadomości. Wszystko utwardzone zostało w bezpretensjonalnej poetyce tekstów oraz iście eterycznym głosie wokalistki owianym aksamitnym złudzeniem nieszablonowości. Niebanalność aranżacji wynosi introwertyczną naturę wokalistki, która w doborze akompaniamentu jest raczej oszczędna. Potencjał spójności i różnorodności zarazem, który broni się niecodzienną wrażliwością otartą o geniusz.