Superhalo – Bang! Bang

★★★★★★★★☆☆

1. Metro Nyc 2. Soma 3. Danger! Poison 4. Droga donikąd 5. Catching Tides 6. God Awaits Me Across the River 7. Zabierz mnie stąd 8. Wszystko inne gdzieś umknie 9. Mamy czas 10. Bang! Bang

SKŁAD: Krzysztof ‘Kidd’ Adamski – wokal; Szymon Swoboda – perkusja, miks, mastering; Paweł ‘Saimon’ Galus – gitara elektryczna; Świnia Wrzos – gitara basowa; Szymon ‘Simon’ Szymkowiak – gitara elektryczna; Paweł Siudej – gitara elektryczna

PRODUKCJA: Szymon Swoboda

WYDANIE: 8 stycznia 2016 – Vintage Records

Nie jest tajemnicą, że debiutancki album zespołu z Porażyna przypadł mi niesamowicie do gustu. Panowie pokazali, że mają predyspozycje do tworzenia bardzo wyrazistego rocka z pustynnymi konotacjami. Przy okazji nowego albumu, „Bang! Bang”, Superhalo musieli jednak poprosić o pomoc fanów. Za pomocą serwisu odpalprojekt.pl podjęli się próby zebrania pieniędzy potrzebnych na wydanie płyty w satysfakcjonującym ich nakładzie i wysokiej jakości. Z tego, co widziałem na wspomnianej stronie nie udało się zebrać wystarczającej ilości pieniędzy. Najbardziej boli mnie fakt, że na tej samej stronie widziałem chór bez problemu zbierający sumę pieniędzy wysoko przekraczającą tą, jakiej potrzebował, aby wydać płytę. Najwidoczniej wciąż nie ceni się w Polsce rocka na tyle, by wspomóc początkujący zespół, do tego tak dobrze radzący sobie artystycznie.

Nowa płyta, nowy skład, nowe możliwości – Superhalo to zdecydowanie zupełnie inna bestia w 2016 roku niż ta, która nawiedziła polskie ziemie prawie 3 lata temu. Skład znacząco się rozrósł i zza mikrofonu przemawia do nas nowy głos. Nie mam żadnego problemu z wokalami Saimona, ba, bardzo mi odpowiadały na „Czerwonej”, ale dawno tak dobrze nie przyjąłem zmiany  na stanowisku wokalisty. Kidd bezboleśnie wtapia się w zespół, organicznie dopasowując się do muzyki. Jego głos w paru utworach do złudzenia przypomina mi Bartka Kossowicza z Quidam, szczególnie w Danger! Poison i Droga donikąd, z kolei w kompozycjach takich, jak rozpędzona Soma czy God Awaits Me Across the River już kompletnie nie. Niesamowicie podoba mi się, jak łatwo Krzysztof Adamski odnajduje się w kolejnych kompozycjach i dostraja się do ich charakteru. Zawsze ma też coś nowego do pokazania, a jego głos potrafi zaskoczyć. Wspomniane przykłady pokazują, że jego głos błyszczy w kompozycjach wolniejszych, opartych na klimacie, ale charyzmatyczne śpiewanie z pazurem nie stanowi dla niego też żadnego problemu.

Rozbudowanie składu przyniosło też bogactwo aranżacyjne. Jak na „prosty” rockowy album, dzieje się tu naprawdę dużo. Często w jednym utworze następuje wiele zmian, a to utwór nagle zwalnia i nabiera zupełnie innego wymiaru, a to odpływa zupełnie w instrumentalne rejony (zwiewne Catching Tides). Natłok aranżacyjnych smaczków rośnie z każdą minutą i eksploduje w satysfakcjonujący sposób. Zespół stara się, by każda kompozycja atakowała słuchacza porywającą dynamiką i różniła się znacząco od poprzedniej. Tworzy to wrażenie jazdy na rollercoasterze, które gwarantuje ekscytację przy okazji każdego odsłuchu. Trzymajcie się mocno i nie nadwyrężcie zbytnio kolan od rytmicznego podrygiwania.

Słuchanie albumu „Bang! Bang” zawsze sprowadza mnie do tej samej konkluzji: albo członkowie Superhalo bardzo lubią Queens of the Stone Age, albo mają tę samą matkę, co Josh Homme. To drugie jest raczej mało prawdopodobne. Solówki gitarowe zdobiące tło w Soma brzmią jak te, które wyszły spod palców lidera Queens of the Stone Age przy okazji wczesnych płyt jego zespołu. Sekcja rytmiczna w Mamy czas z kolei przenosi mnie w czasy „Lullabies to Paralyze”. Dużo w tym wszystkim pustynnej melodyki, słychać Amerykę nawiedzającą polską ziemię. Gitarowe zagrania w końcówce God Awaits Me Across the River to czyste „Songs for the Deaf”. Ale koniec z tymi porównaniami, bo wyjdzie na to, że zespół nie ma nic do zagrania, co charakteryzowałoby słowo „Superhalo”. A byłoby to krzywdzące. Porażynianie mają niesamowity dryg do świetnych melodii, które w żaden sposób nie przypominają amerykańskich gigantów. W ich żyłach płynie też znacznie więcej rock’n’rolla i bluesa. Słychać to w każdym riffie i solówce. Nie umknęła im też wiedza tajemna o tym, jak ważny w każdym zespole rockowym jest każdy instrument, także sekcja rytmiczna. Brzmienie nieźle daje po uszach. Głośno i klarownie, i bardzo dobrze, bo każdy dźwięk ma tu ogromne znaczenie.

Jedyna rzecz, jaka mnie nieco zaniepokoiła we wczesnych fazach promocji płyty, to fakt, że wszystkie utwory, do których nakręcono teledyski (jeden z nich kręcony był w Nowym Jorku) były po angielsku. Fakt, że zespół skupił się na śpiewaniu po polsku bardzo do mnie przemówił przy okazji debiutu, więc bałem się, że próba przejścia na język angielski automatycznie umieści zespół pośród wielu bardzo podobnych zespołów grających tę odmianę rocka. Najzwyczajniej w świecie groziłoby im wtedy zaginięcie w tym tłumie. Na całe szczęście utwory po angielsku są tylko cztery i wszystkie wypadają wyśmienicie. Teksty też dobrze wpisują się w rockową konwencję, a pisane były przez parę różnych osób, co sprawia, że często współgrają one świetnie z nastrojem muzyki.

„Bang! Bang” jest w wielu aspektach płytą lepszą niż debiut. Aranżacje są znacznie ciekawsze, brzmienie nabrało rumieńców i stało się bardziej wysublimowane, a wokal został jednym z najważniejszych instrumentów na płycie. Oceniłem jednak obie płyty tak samo. Dlaczego? „Czerwona” oceniona była przeze mnie z perspektywy debiutu i w skali Polski. Jako garażowy zespół rockowy, który stawiał na moc i melodie, Superhalo zasłużyło sobie na wysoką notę. Superhalo 2.0 oceniam już z perspektywy świata. Panowie urośli w siłę i awansowali o całą ligę. Nadszedł czas, by zawalczyć o polskich i światowych słuchaczy.