The Sea Within – The Sea Within

★★★★★★★☆☆☆

1. Ashes of Dawn 2. They Know My Name 3. The Void 4. An Eye for An Eye for An Eye 5. Goodbye 6. Sea Without 7. Broken Chord 8. The Hiding of Truth 9. The Roaring Silence 10. Where Are You Going? 11. Time 12. Denise

SKŁAD: Marco Minneman – perkusja, wokal, gitara; Jonas Reingold – gitara basowa; Tom Brislin – klawisze, wokal; Roine Stolt – gitary, wokale, klawisze; Daniel Gilndenlöw – wokal, gitary; Casey McPherson – wokal (5, 7 i 8); Jon Anderson – wokal (7); Jordan Rudess – grand piano (8); Rob Townsend – saksofon sopranowy (1)

PRODUKCJA: Roine Stolt

WYDANIE: 22 czerwca 2018 – Inside Out Music

Nieważne, czy The Sea Within będzie dla ciebie arcydziełem, czy ujmą dla muzyków zamieszanych w projekt, zespół jest progrockowym wydarzeniem rocku i nic tego nie zmieni. Po tym, jak Pain of Salvation nagrali mój ulubiony album roku 2017, miałem tylko jedno życzenie odnośnie debiutu The Sea Within – żeby Daniel odcisnął wystarczające piętno na tej płycie. Tak też się stało, bo śpiewa w większości utworów, a jeszcze w prezencie dostałem wokale Caseya McPhersona, którego Flying Colors swego czasu mocno mi zaimponowało. Wokaliści jednak sami płyty nie udźwigną, zwłaszcza tak długiej, więc oceńmy, jak to spotkanie na szczycie wypadło w ogólnym rozrachunku. Głównym prowodyrem The Sea Within jest Roine Stolt, który wpadł na pomysł stworzenia nowej grupy i zaczął poszukiwania odpowiednich do tego ludzi. Mój kontakt z jego The Flower Kings jest dość ograniczony. Słuchałem, coś tam mi się podobało, ale szybko straciłem zainteresowanie, więc nie miałem dużych nadziei względem warstwy muzycznej, myśląc, że to on będzie głównym kompozytorem. Prawda jest taka, że po prostu niespecjalnie przepadam za neoprogiem. Wydaję się jednak, że płyta „The Sea Within” jest niezaprzeczalnie grupowym wysiłkiem i każdy z zamieszanych muzyków dołożył od siebie niezbędne elementy. Dzięki temu dostaliśmy projekt, który ma solidne, świadome brzmienie, które, mimo że przywoła wiele skojarzeń z innymi kapelami, jest w pewnym stopniu unikatowe i zdecydowanie naturalne. Na pewno wpływ miało na to spotkanie muzyków na żywo. Gdyby ten krążek był głównie tworzony na odległość, zapewne straciłby wiele ze swoich walorów. Stolt wziął też na siebie rolę producenta albumu i trzeba przyznać, że udało mu się wykreować bardzo dobre brzmienie. Płyta jest dość gęsta, jeśli chodzi o nałożone na siebie partie instrumentalne, a mimo to wszystko słychać klarownie i żaden instrument nie dominuje nieznośnie. Sekcja rytmiczna też dostała swoje zasłużone miejsce w miksie i bardzo często oferuje zapamiętywalne motywy jak np. wyraźnie prowadzona melodia w Where Are You Going?, która świetnie łączy się z klawiszami. W tym samym utworze pojawia się też krótki średniowieczny wtręt pokazujący, że The Sea Within nie boją się trochę poeksperymentować. Gitary nie są na tej płycie specjalnie agresywne, co może oznaczać, że Daniel nie miał zbyt dużego wpływu na ich wydźwięk, a głównie Roine. Najbardziej dynamiczny moment dosatjemy na otwarcie w Ashes of Dawn, w którym też pojawia się solówka na saksofonie Roba Townsenda. Jest to dość typowy, niemal progmetalowy utwór, który bez kontekstu niewiele zdradzał jako singiel. To jednak nie jedyny utwór z przytupem, bo mamy jeszcze An Eye for An Eye for An Eye o bardzo rockendrollowym charakterze. Z drugiej strony barykady mamy parę lżejszych utworów, które pokazują grupę z bardziej lirycznej strony. Drugi singiel, Goodbye, w którym dominuje Casey, jeszcze balladą nie jest, ale skłania się bardziej ku przyjemnej i kojącej melodii. Casey stanowi zresztą świetną przeciwwagę dla często namiętnie chrypiącego Daniela. Jego mocny i zarazem czysty głos świetnie odciąża tę muzykę. You Know My Name kipii wrażliwością, którą znamy z bardziej emocjonalnych utworów Pain of Salvation. Bardzo podoba mi się tutaj klawiszowa solówka. Najbardziecj chyba klimatyczny w zestawie jest za to Time, mocno zalatujący Pain of Salvation. W tym utworze bardzo dobrze działa symbioza lirycznej ekspresji i pazura. Perełką w wymiarze delikatności i liryczności jest jednak dla mnie The Hiding of Truth. To bardzo emocjonalna piosenka z podniosłą melodią prowadzoną nieskazitelnym głosem McPhersona i w rewelacyjny sposób kończy pierwszą płytę. Jak na progrockowy zespół przystało, wiele utworów przekracza długością próg siedmiu minut. Niestety kompozycja, która powinna być ich magnum opus (Broken Cord) stanowi jedno z najsłabszych ogniw „The Sea Within”, przynajmniej dla mnie. Pojawia się tutaj parę ciekawych motywów: zaskakująco ciepła, popowa melodia, przyjemne klawisze, wszędobylski bas i Jon Anderson na wokalu wspomagający Caseya i Daniela. Niestety nie jest to zbyt oryginalne dzieło i wypada zachowawczo w porównaniu do reszty, a do tego czasami mam wrażenie, że to zlepek paru utworów, które niekoniecznie miały tworzyć jedną kompozycję. Zdecydowanie lepsze wrażenie robi na mnie umieszczony na drugiej płycie The Roaring Silence. Słychać w nim wyraźnie wibracje nieodżałowanego Beardfish. Nie znajdziecie tu żadnych karkołomnych popisów, ale w zamian dostaniecie spójną kompozycję z ciekawą melodią i wyrazistą grą Brislina na klawiszach. Mozna było pomyśleć, że dodatkowa płyta przechyli szalę na stronę „zapychaczy”, ale moim zdaniem za dużo na niej dobrych kompozycji, żeby ją pomijać. Może 12 utworów to lekka przesada w dzisiejszych czasach, ale trudno mi zidentyfikować utwór, który byłby po prostu zły. Są na płycie przeciętne momenty, które często idą w parzę z czymś wartym uwagi (Utwór Denise niby nic nie wnosi, ale pełna pasji końcówka może wielu się spodobać). Nie płakałbym za Broken Cord czy Sea without, gdyby nigdy nie uraczyły mojego słuchu. Okazuje się, że oprócz dobrej formy w partiach wokalnych – Daniel popisał się tutaj naprawdę dużą wszechstronnością i ciekawie będzie zobaczyć McPhersona śpiewającego jego partie na koncertach – muzyka też jest na wysokim poziomie. Doświadczona załoga muzyków, to i kompozycje prezentują wiele walorów. Każdy z zaangażowanych artystów może być dumny. Najmniej imponująco wypada jedynie gitara, bo oprócz paru przyjemnych solówek, stanowi tylko tło przypominające nam, że to zespół rockowy. Reszta instrumentów emanuje ferią różnorodnych barw i często wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Po intensywnym tygodniu z albumem „The Sea Within” muszę przyznać, że okazał się pozytywnym zaskoczeniem. To solidna porcja współczesnego progresywnego rocka z puszczaniem oka do fanów neoproga. Nie ma tu kompozycji, która wybiłaby się jakością ponad inne, co jest w pewnym stopniu wadą, ale też zaletą, bo nie ma tu też ewidentnie złych momentów. Dobre rzemiosło, chwile błyskotliwości, świetni wokaliści, zapamiętywalne melodie – to całkiem duże atuty i dlatego będę chętnie wracał do tego krążka.