Those Who Dream By Day – 2017 (EP)

Wbrew pozorom poletko, na którym spełniają i chcą dalej spełniać się muzycy instrumentalnego kwartetu Those Who Dream By Day nie jest miejscem wdzięcznym, łatwym i takim, które zachwycać się będzie byle czym. Na tym ogromnym post rockowym polu swój malutki kwadracik wypełniać swoimi zbiorami zaczęli młodzi Warszawiacy od nagrania utworu na składankę post-rock.pl Cold Wind is the Promise of a Storm (2014) oraz muzyki do krótkometrażowego filmu „Nieśmiertelna” w reżyserii Huberta Patynowskiego (2015). Tegoroczna EP-ka, owoc kilkumiesięcznej pracy, wyszła na światło dzienne w lutym i składa się z czterech kompozycji – First, Quietly, Illalla i Lighthouse keeper. Zanim przejdę, do tego, co pobrzmiewa z CD, chwila o samym wydaniu. Jestem zbieraczem i wzrokowcem więc cała otoczka do muzyki jest dla mnie szalenie ważna. Po pierwsze zespół był w stanie kupić mnie poniekąd na wstępie samą już nazwą, która jest fragmentem większego cytatu z opowiadania Eleonora autorstwa Edgara Allana Poe (Those who dream by day are cognizant of many things which escape those who dream only by night). Po drugie płyta dotarła w starannie złożonej kopercie z szarego papieru z ręcznie wypisaną tracklistą, numerem seryjnym albumu oraz indywidualną okładką akurat dla tego CD, będącą nawiązaniem do testu Rorschacha. No i absolutny strzał w dychę – stylizacja CD na winyl. Wyczytałem, że zespół zamierza dalej „własnymi rękami” tworzyć okładki płyt za co trzymam mocno kciuki, bo to świetny i niespotykany obecnie trend dający wielorakość interpretacji przez odbiorcę, a zarazem dowodząc, że zespołowi zależy na słuchaczach i na ich szacunku. Przechodząc już do kwintesencji, czyli muzyki. Zgodnie z instrukcją obsługi: usiadłem sam, zamknąłem oczy i czekałem. EP-kę otwiera najstarsza w dorobku zespołu kompozycja First. To delikatne mruczenie na początku oraz kolejne partie dźwiękowe gitar z ciepłym brzmieniem wprowadzają w idealną sielankę albo stan na podobieństwo snu. Poza tym melodia ma bardzo pozytywny odźwięk i wkręca się coraz bardziej z każdą minutą. Queitly zaczyna się syntezatorowym tłem, trochę na podobieństwo Elle agreable rendez-vous de chasse Dale Cooper Quartet & The Dictaphones, czyli bardzo spokojnie, choć z pewną nutką strachu i obawy. Następnie wchodzi perkusja i gitary, które póki co dość stonowane, by z czasem nabrać mocy i pokazać swoje prawdziwe post rockowe oblicze. Illalla, czyli fiński wieczór, rozpoczyna się od cytatów Edgara Allana Poe, sprawnie splatających się między gitarami, basem i perkusją. Moc i ściana dźwięku zostaje za moment zastąpiona fragmentem spokojniejszym z przyjemną solówką i przejściami, by pod koniec uderzyć ścianą dźwięku. Zakończenie – Lighthouse keeper to zaś troszkę oddanie palmy pierwszeństwa dla perkusji i basu, których jest tutaj najwięcej. Gitary są  w pewnym sensie dodatkiem, choć równie istotnym. I gdy tak już się siedzi samemu z zamkniętymi oczami i słyszy te drugie wejście z wydłużonym riffem hipnotyzującym słuchacza, myśli gdzieś się nagle urywają… No po prostu szlag trafia, że to już koniec! Chce się jeszcze i jeszcze, i jeszcze! Jeśli polskie prawodawstwo przewiduje karę za męczenie i gwałcenie przycisku replay na odtwarzaczu, to przez Wasz album czeka mnie bardzo surowa kara… ale przynajmniej było warto! Sprawdźcie i Wy drodzy czytelnicy!