Tomek Walczak: Na początek standardowe pytanie: jak to się stało, że zaczęliście tworzyć i grać wspólnie?
Łukasz „cHooDy” Kursa: Wszystko zaczęło się w dla nas już kultowym miejscu – na sali prób pod podstawówką nr 33 w Bielsku-Białej. Tak jakoś się podziało, że mój garowy z ówczesnego bandu się nie pojawiał na próbach, a Marcel akurat był pod ręką i którymś razem padło – „weź wskocz za bębny i zagraj jakieś 4/4” – no i Marcel zagrał. Od tamtej pory jesteśmy nierozłączni (śmiech). Reszta składu to też starzy dobrzy kumple z 33 – znaliśmy się długo, zanim zaczęliśmy razem grać. Choćby Kuba – znam go chyba od momentu, jak miał 6 czy 7 lat, w wieku 14-15 brał u mnie lekcje gitary a jak miał 18 to dołączył do naszej paczki (śmiech). Maćka znalazłem przez ogłoszenie w necie – odpisał, przyjechał na próbę i został.
TW: Dlaczego zdecydowaliście się na tworzenie w klimatach post-metalowych? Wszak to trudny gatunek, wymagający wysokich umiejętności technicznych i wrażliwości emocjonalnej.
ŁcK: Nigdy nie było tak, że zdecydowaliśmy „ok, od teraz gramy post-metal”. Jakoś tak wyszło. Słuchaliśmy wtedy z Marcelem mnóstwo muzyki w takich klimatach – to na pewno miało wpływ na sposób, w jaki komponowałem muzykę i na to, co w naszych utworach nam się podobało. Dla mnie zawsze najważniejsze było w tej muzyce zachowanie spójności kompozycji, zbudowanie napięcia i klimatu – bo to są właśnie elementy wzbudzające emocje. Nigdy mnie wewnętrznie nie poruszyło superszybkie i techniczne arpeggio przez cały gryf (śmiech).
TW: Jak oceniasz polską scenę post-metalową? Na świecie wielcy, jak Isis czy Cult of Luna zeszli ze sceny – uważacie, że to szansa dla nowych kapel?
ŁcK: Nie wiem, czy to, że „wielcy” zeszli ze sceny jakoś wpływa na szanse dla nowych kapel. Bo jeszcze jak wielcy grali, to mieliśmy już na rodzimym podwórku chłopaków z Blindead, a chwilkę później pojawili się przecież post-rockowi Tides From Nebula. Od dobrych dwóch lat głośno jest też o Obscure Sphinx. Po prostu trzeba robić swoje, ciężko pracować, pracować i pracować – wtedy nieważne, jak rozwinięta jest dana scena – koniec końców da się przebić. No, o ile nie gra się gówna (śmiech).
TW: Jakie są Wasze inspiracje? Czy muzyka, jaką tworzycie jest bliska temu, czego słuchacie na co dzień?
ŁcK: Każdy z nas słucha czegoś trochę innego, a jednocześnie są kapele, które lubimy wszyscy. Cichy siedzi po uszy w stoner rocku, stoner doomie i psychodelii – sporo grzebie w „starociach”. Marcel słucha takiego ogromu muzyki, że nawet nie wiem, od czego zacząć (śmiech). Ja ostatnio dużo siedzę w raczej lżejszych klimatach – od elektroniki, przez songwriterów, po akustyczny fingerstyle – ale to po prostu mam teraz taki okres. Za parę miesięcy pewnie wpadnę w jakiś mathcore albo funeral doom (śmiech). Jeśli chodzi o samo komponowanie, to chyba nie ma szans, żeby to, czego się słucha nie wpływało w pewnym stopniu na to, co się tworzy. Jednak już od dawna nie szukam inspiracji w bandach z tej samej sceny, do której jesteśmy przypisywani. Jeśli chce się znaleźć jakiś swój, choć trochę oryginalny styl, sposób komponowania czy sound, trzeba szukać w mniej oczywistych miejscach.
TW: Czym jest dla Ciebie tworzenie muzyki? Rozrywką, formą emocjonalnej ekspresji czy może czymś jeszcze innym?
ŁcK: Wszystkim po trochu. Rozrywką i formą ekspresji na pewno. Na pewno też pozwala mi się realizować, daje satysfakcję, wyznacza mi bliższy bądź dalszy cel w życiu, daje nadzieję. Jest też często formą oderwania od szarej codzienności – ucieczką dającą odetchnąć i popatrzeć na świat z diametralnie innej perspektywy.
TW: Na jakie trudności natyka się młody zespół, chcący tworzyć i grać tak ambitną muzykę?
ŁcK: Do grania tego typu muzyki potrzeba dość sporo gratów, także na pewno natykamy się na problemy finansowe (śmiech). Tak na serio, to ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ wydaje mi się, że wszystko zależy od podejścia zespołu do tematu. My się nie oszukiwaliśmy, że zrobimy nie wiadomo jaką karierę i osiągniemy jakiś niebotyczny szczyt popularności – także w tej materii jakichś niespodziewanych trudności nie zauważamy. Natomiast na pewno ciężko jest o ludzi chcących grać ambitnie. Z pierwszego składu zostałem tylko ja i Marcel, Cichy gra z nami gdzieś 5 lat – jest drugim basistą, Maciek śpiewa 4 lata – też jest drugim wokalistą, Kuba jest z nami jakieś 2,5 roku i jest chyba ósmym albo i dziewiątym gitarzystą, także sam rozumiesz (śmiech). K-vass jest z nami w pełni dopiero od paru miesięcy, ale zawsze był wśród nas – czy jako gościnny wokalista, czy jako „świetlik” na gigach.
TW: Już Wasza EP-ka była bardzo obiecująca, ale do wydania LP minęły długie 4 lata. Czym to było spowodowane? Bo z tego, co wiem, koncertowaliście wtedy sporo, graliście nowe kawałki, pojedyncze informacje o tworzonym albumie krążyły po sieci, ale trochę to wszystko trwało.
ŁcK: Pamiętam, jak śmialiśmy się w połowie 2011 r., że „o ile w studio nie pierdolnie meteoryt, to płyta będzie w przyszłym roku”. Cóż, meteorytu nie było, ale tak się podziało, że niezależnie od nas straciliśmy nagrane ślady na prawie półtora roku… W tle toczyła się sprawa o przywłaszczenie mienia i było ogólnie bardzo nieprzyjemnie. Kompletnie przez tę sytuacje straciliśmy rozpęd. Jak ślady odzyskaliśmy, to znowu musieliśmy ogarniać termin na dogranie basu i wokali, w międzyczasie miejsce miała kolejna zmiana personalna w składzie, itd. itp. Ale koniec końców płyta jest i dla mnie brzmi satysfakcjonująco (śmiech).
TW: Czy za Waszym nowym wydawnictwem kryje się jakiś koncept? Mieliście jakieś konkretne przesłanie?
ŁcK: Z bardzo prostego powodu nie ma tu mowy o koncepcie – kawałki na tę płytę zostały zebrane z przestrzeni czterech albo i pięciu lat. Ale zobaczymy, co wymyślimy na następne wydawnictwo.
TW: Jakie są Wasze plany na przyszłość? Teraz oczywiście promocja płyty, a co dalej? Wyobrażacie sobie jakoś waszą kapelę za kilka, kilkanaście lat?
ŁcK: Jasne, że sobie wyobrażamy! Na Wembley! (śmiech) A tak na poważnie, to nauczeni doświadczeniem staramy się zbyt daleko w przyszłość nie wybiegać. Na pewno chcemy teraz grać, grać i grać. Im więcej gigów w przyszłym roku uda nam się przycisnąć, tym lepiej. Natomiast na przełomie 2015/2016 będziemy chcieli wejść do studia i nagrać kolejnego długograja, na którego zresztą większość materiału jest już skomponowana – pozostała kwestia aranżu i ogrania.