Dolina Cieni – Wzgórze Tysiąca Dusz

★★★★★★✭☆☆☆

1. Pradawny gniew (intro) 2. W sercu doliny 3. Wkraczając w pustkę 4. Na złość 5. Otchłań czasu 6. Więzy krwi 7. Koszmar 8. Strefa mroku 9. Sny matki ziemi 10. Marsz tytanów (instrumentalny) 11. Upadły 12. Ból istnienia 13. Wzgórze tysiąca dusz

SKŁAD: Marek Węgrzyn – wokal; Damian Łapa – gitara; Marek Górka – gitara; Dawid Golonek – bas; Grzegorz Szczygieł – perkusja

PRODUKCJA: Mariusz Wołosz – Sound Online

WYDANIE: kwiecień 2014 – niezależnie

www.dolinacieni.pl

„Wzgórze tysiąca dusz” to fonograficzny debiut kapeli z Myślenic, która uprzednio grała pod szyldem innej formacji FameFatele. Album wypełniony jest do sedna mocą death- black-metalowego podmuchu oplecionego gotykiem, który kontrastuje z heavy-metalową energią. Dość niespodziewane połączenie, jeżeli weźmiemy pod uwagę to, że większość albumu wypełnia raczej cięższy kierunek metalowych rejonów i klimatycznego doomu. Proporcje jednak są na tyle delikatnie wymierzone, że dostajemy materiał w zasadzie pamiętliwych, delikatnych, łagodnych dźwięków. 

Owe konfabulacje to z pewnością duża rola wokali, które przechodzą od klasycznych zaśpiewów mijających się z drapieżnym i niezbicie niskim growlem. Ta wokalna sinusoida może niektóre audiofilskie „wyjątki” zniesmaczyć, bo kontrastuje ze sobą bardzo wyraźnie. Dla mnie osobiście czyste wokale zostały za bardzo osadzone w nielinearnej melodyce, która na siłę ucieka od prostszych, zapewne słuszniejszych rozwiązań. Zresztą sama barwa odstaje od pozostałej części materiału na tyle, iż nie wiem, czy wybór takiego środka dywersyfikacji był słuszny, a na pewno dość pretensjonalny. Z drugiej strony, może samym problemem jest growl, który analogicznie działa w drugą stronę? Może trzeba by nieco zmienić proporcje? Cóż, na pewno znajdą się i tacy, którzy docenią i taką różnorodność, o jaką w gotyckim metalu przecież raczej nie łatwo. 

Aranżacje również nie powielają się w swoim kompozycyjnym kunszcie i nie ulegają dobrze znanym szablonom metalowej stylistyki. Dynamika całego muzycznego obrazu oraz błyskotliwych przejść na pewno znajdzie uznanie dzięki swojej niebanalności, chociaż o nieprzewidywalności tego samego powiedzieć nie można. Faktu różnorodności być może umniejsza również dość jednolite, utrzymane przy średnich tempach kompozycyjne wirowanie, ale od tego gatunku zbyt wiele pod tym względem oczekiwać przecież nie można. Klimat budowany jest z godnością podjętej tematyki mrocznych tekstów (Na złość). Filozofia, egzystencjonalizm czy poganizm to niektóre z podjętych tematów, które z pewnością znajdą w tych kręgach swoich wielbicieli. Na te szczególnie należy zwrócić uwagę, również przez fakt użycia nienagannej polszczyzny, która zdobi teksty znajdujące się w zawartej książeczce. Oplecione to wszystko twardą, konsekwentną grą perkusji (Strefy mroku), nieoszczędzającą swojemu zestawowi porządnych blastów (Ból istnienia) czy też rytmicznych wyniosłości (Upadły).

Ponadgodzinna próba muzycznej identyfikacji, która nie zjada swojego ogona.

Mamy tutaj również sporą rolę solowych wykonów, które świetnie wyszczuplają swoją filigranowością lirycznego piękna cały ciężar dość motorycznego materiału (W sercu doliny). Ściana dźwięku idzie przede wszystkim jednak poprzez pamiętliwe nośne riffy (Wzgórze tysiąca dusz) oraz delikatne nienachalne klawisze czy też elementy skrzypiec. Nie ma tu jednak cukrzenia, nawet kiedy samą atmosferę rozrzedzają już same czyste wokalizy. Na uwagę przede wszystkim zasługuje skrupulatne dobranie instrumentarium do każdej z kompozycji. Dzięki temu, gdzie jest to zbędne, formacja unika wplecenia za wszelką cenę całego asortymentu brzmień. Nie ma tu również konfabulujących efektów czy innych przesterowanych zabiegów. Wszystko postawione jest na surowiznę tego typu stylistyki, a kluczową rolę pełni tu melodyjność (Więzy krwi, Strefa mroku). Ta płyta to wręcz atmosferyczny metal, który odważnie kreuje swoją wizję również w balladach (Koszmar), power-metalowych pogańskich klimatach (Śnie matki ziemi), judaspriestowo pogańskich klimatach Wkraczając w pustkę i bardziej epickich podniosłych wykonach przy takich kompozycjach, jak Upadły, Otchłań czasu czy też Ból istnienia.

Cały album to inteligenta, lekko depresyjna fuzja gatunkowego ciężaru tejże stylistyki, o której połączenia wcale nie jest tak łatwo. Płyta jest jednak, jak na debiutantów, w pełni gotowa do podbicia świadomości słuchaczy. Całkiem udana realizacja albumu, przemyślane aranżacje, a przede wszystkim ponadgodzinna próba muzycznej identyfikacji, która nie zjada swojego ogona, a w roli debiutantów to duży atut. Słychać, że mają jeszcze sporo do „powiedzenia”. Myślę, że powinniśmy im dać szansę. 

DOLINA CIENI – WIĘZY KRWI